Dzieci są najwspanialszymi istotami na świecie… Ale potem się budzą – usłyszałam niedawno od znajomego 🙂 Ok, wiadomo jak jest. Kochamy te małe stwory jak wariaci. Ale wszyscy mamy czasem dość wszystkiego, włącznie lub na czele z nimi. Co wtedy robić? Jak przetrwać i się nawzajem nie pozabijać? 😉 Oto moje odkrycia i refleksje na ten temat 🙂
Po pierwsze – nazywać i akceptować uczucia i emocje własne oraz dziecka.
Odkąd przestałam wypierać to co naprawdę czuję, ale nazywać to i akceptować, jest mi o wiele łatwiej! Emocje takie jak np. frustracja, gniew, obrzydzenie, agresja, rozgoryczenie, zazdrość czy znudzenie są w naszym społeczeństwie i w naszej kulturze traktowane jako coś negatywnego. Coś do czego zwłaszcza dziewczynki, a później kobiety, nie mają prawa. Bo tak (moje „ulubione” stwierdzenie, na które mam wręcz alergię) nie wolno lub nie wypada. Tymczasem musimy wiedzieć, że również takie uczucia są naturalne i niezbędne każdemu człowiekowi! Robimy sobie i naszym dzieciom wielką krzywdę, jeśli sami je wypieramy lub negujemy. Jeśli chcemy by nasze dzieci umiały sobie z całym tym bigosem emocjonalnym radzić, my sami musimy wpierw się tego nauczyć. Bo tylko dojrzały emocjonalnie przywódca może dać przykład dziecku. Nazwanie emocji, których widzimy, że doświadcza nasze dziecko, a co mając odrobinę (no, może trochę więcej niż odrobinę) empatii z łatwością dostrzeżemy, pomaga dziecku nauczyć się rozpoznawać i nazywać rozmaite emocje, których przecież doświadcza tak wiele, a z którymi nieraz sobie nie radzi.
Tak drogie kobiet! I nasze dzieci i mężowie i my same też mamy cholerne prawo czuć się czasami źle i być wkurzonymi! I jestem przekonana, że gorzej dla naszego zdrowia psychicznego i zdrowych relacji z naszymi bliskimi byłoby nigdy tego nie czuć i nie dawać temu upustu. Inna sprawa – czy faktycznie mamy ku temu powody, czy tylko tak nam się zdaje 😉
Po drugie – nie dusić w sobie emocji, ale wyrzucać je z siebie w sposób, który nie rani innych.
Tylko i wyłącznie dzięki mądrym książkom Jospera Juula takim jak „Nie z miłości”, „Agresja, nowe tabu” czy „Zamiast wychowania” nauczyłam się (a raczej wciąż się uczę :)) denerwować w mądry sposób. Najlepiej zobrazować to na przykładzie z ubieraniem, a raczej nieubieraniem się w naszym domu. Wyobraźcie sobie taką sytuację:
Tymek od 20 min. biega po domu na golasa, a ja spieszę się na spotkanie. Gałgan nie chce się ubrać i wydurnia się, robiąc przy okazji w całym domu bałagan stulecia. Czyżby to był znajomy obeazek…? 😉 Powtarzam jak zdarta płyta, z osobistym zaangażowaniem, próbując co chwilę zostać zauważoną i wysłuchaną:
– Tymek, bardzo chcę, żebyś się teraz ubrał. Mam dziś ważne spotkanie, na które nie chcę się spóźnić. Jeśli za 3 min. nie wyjdziemy z domu, będą spóźniona. Chodź, pomogę Ci i się szybko ubrać, żebyśmy mogli prędko wyjść z domu. (Szczerze mówiąc, często taki komunikat skutkuje, ale nie ztym razem…)
– Lalalalalal – na to mój 3-latek i sru! Kołdra wraz z klockami, autami i książkami leci z łóżka na podłogę.
W tym momencie, pełna złości zaciskam pięści i robię głośne wrrrr! Takie wydarcie się na bliżej nie zidentyfikowanej literze 😛 Zakładam, że każda z nas ma jakiś swój rozładowujący dźwięk czy jak u mnie, raczej warkot 😛 Coś w rodzaju własnego dźwięku medytacyjnego om – ale w inną stronę, nie? 😉 To nic, że brzmi i wygląda durnie. Ważne, że pomaga! Właśnie pomyślałam, że wyglądam wtedy (tak sobie przynajmniej wyobrażam) jak zdenerwowany niedźwiedź, ten od Maszy, a innym razem jak Mała Mi z Muminków. Nie ważne jednak jak się wtedy prezentuję, ale że w tym momencie zaczyna się mój emocjonalny słowotok! Wywalam z siebie wszystkie uczucia jakich doświadczam w tej chwili:
– Jestem zirytowana i wściekła! Chcę być wysłuchana! Chcę być traktowana poważnie! Tymczasem mam wrażenie, że moja słowa do Ciebie nie docierają, albo nie traktujesz ich poważnie! Nie wiem jak i co mam mam mówić, żebyś zrozumiał jakie to dla mnie ważne i czego od Ciebie oczekuję w tej chwili! Nie mam sił! Niecierpliwię się jak tak czuć! Czekam i nikt mnie nie słucha! Strasznie mnie to irytuje! Wychodzę, bo nie mogę tego znieść!
Wtedy idę do drugiego pokoju, gdzie biorę głębokie wdechy. Wierzcie mi, że już w tym momencie czuję ulgę… I mimo, że wciąż Tymek nie jest ubrany, a szanse na moje spóźńienie na spotkanie rosną z minuty na minutę, to już czuję się wygarana. A małe stópki wnet kroczą za mną… I ubieramy się już w spokoju i pełni wzajemnego zrozumienia.
Macie to? Wiecie o co chodzi? Nie o szantaż emocjonalny, ale o komunikowanie własnych potrzeb, oczekiwań i uczuć, bez oszustwa. Ponieważ uważam, że karny jerzyk, krzesełko przemyśleń czy odprowadzanie dziecka do jego pokoju (o klapsach czy potrząsaniu dziecka już nie wspominając!) jest wobec niego poniżające i krzywdzące, jeśli nie mam ochoty patrzeć na ludzi którzy mnie irytują – włącznie z moim ukochanym pierworodnym, jak w tej sytuacji – sama wychodzę.
Uważam, że dobrą lekcją rozpoznawania i rozładowywania emocji przez dzieci jest zobaczenie jak my je wyrażamy. Jak je nazywamy i jak sobie z nimi radzimy. One będą nas naśladować w całym swoim życiu. Temu zamiast budować kokon fałszu i kryć przed nimi prawdziwe, ludzkie emocje, fajnie umieć je zidentyfikować i rozładowywać w mądry sposób. Tak by mogły od nas zaczerpnąć umiejętność rozumienia swoich emocji i wyrażania ich, jednocześnie nie raniąc i nie obarczając odpowiedzialnością za nie innych. Naprawdę nie możemy negować to co społecznie uznawane za negatywne. Jest tyle rzeczy, które jako rodzice musimy przemyśleć, a które powielane były i wciąż są przez kolejne pokolenia. Myślę, że ta refleksja i wycieczka wgłąb siebie jest przydatna dla każdego z nas.
Po trzecie – wyluzować 🙂
Łatwo powiedzić… i wcale nie tak trudno zrobić 🙂 Wystarczy zmienić perpsektywę. Z lotu ptaka, wszystko wygląda inaczej. Gdy zwiększam dystans i odwołujemy się do swoich wartości, naprawdę można przestać przejmować się pierdołami. Nie bez powodu ludzie, którzy otarli się o śmierć w wypadkach czy zetknęli się z ciężką chorobą, tak się zmieniają. Zostali postawieni w sytuacji, w której sami zadali sobie niezwykle ważne pytania, dotyczące tego co dla nich jest naprawdę ważne i czego od życia. Myślę, że i bez takich silnych bodźców powinniśmy zadawać sobie te pytania, by żyć pełnią życia, każdego dnia móc dostrzegać małe cuda jakie się zdarzają i mówiąc kolokwialnie – nie tracić czasu i nerwów na pierdoły. Bo koncentrować swój czas, swoją energię i uważność na tym, co dla nas samych naprawdę ważne.
Ok, ale co powiedzą/pomyślą inni? Jeśli moje dziecko krzyczy na placu zabaw i włazi na zjeżdżalnię w miejscu, w którym powinno zjeżdżać? A niech włazi! Jeśli widzę, że robi to asekuracyjnie i świetnie sobie radzi (a nawet gdyby miał sobie nie radzić, ale chciałby próbować), czemu nie?! Kiedy indziej w życiu będzie mógł się nauczyć tego jak wspinać się, aby nie spaść? Dzieci są dziećmi. Mają prawo być głośno i brudzić się. Tylko doświadczając i eksperymentując rozwijają się. Pozwalajmy im na to!
Chcę wychować dziecko, które będzie umiało samodzielnie myśleć. Kwestionować to co usłyszy i sięgać po to, na czym mu zależy. Które w poczuciu bezpieczeństwa i solidnych, mocnych korzeni będzie miało siłę wzrastać, by w końcu móc lecieć na swoich skrzydłach gdzie tylko zechce. By tak było, musi samo siebie akceptować – włącznie ze wszelkimi emocjami jakich doświadcza.
To moja złota myśl na dziś. A teraz zacytuję Tymka – „Tadadaaam!” 🙂
Alicja