Artykuł Początek roku szkolnego! pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Tutaj cały materiał z Dzień Dobry TVN jeśli macie ochotę zerknąć jak to wyglądało.
Życzę powodzenia wszystkim uczennicom i uczniom! Tulę mocno i ogromnie trzymam kciuki, aby trafiali na nauczycieli z pasją i sercem dla dzieci. Takich, którzy będą potrafili zaopiekować i wesprzeć każde dziecko. Bo to kluczowe dla ich rozwoju. Trzymam kciuki za nasze maluchy. One są wielką przyszłością tego świata! <3
Ps. Dziękuję wszystkim dzieciom, które zaśpiewały i zatańczyły z nami w TVN’ie! Mam nadzieję, że było to dla Was ciekawym doświadczeniem i będzie miłą pamiątką.
Artykuł Początek roku szkolnego! pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł IDZIE JESIEŃ – klip, tekst, podkład. pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Mam nadzieję, da on Wam i Waszym pociechom wiele radosnych chwil i zmotywuje Was do wspólnego śpiewania i tańczenia! Ja śpiewam to na wszystkich moich zajęciach z maluszkami i ogromnie się cieszę, że ta piosenka do mnie przyszła, bo daje dużo frajdy Zwłaszcza coraz szybsze szu szu szu…
Podkład do piosenki IDZIE JESIEŃ można wciąż kupić tutaj
IDZIE JESIEŃ sł. Alicja Janosz-Niebielecka muz. Alicja Janosz-Niebielecka, Bartosz Niebielecki Idzie jesień, liście niesie - Ach, jak złotem lśni! Ma kasztany, ma żołędzie - Nazbierajmy ich! Wyczarować można będzie ludzikowy świat Kasztanowo-żołędziowa mama, siostra, brat Żołedziowo-kasztanowy tata, no i ja! Szu szu szu, lecą liście z drzew W górę w dół wiatr kołysze je Szu szu szu, lecą liście z drzew I obracają się Niech ta jesień Cię poniesie gdzie przepiękny las W którym pająk nitkę przędzie, gniazdo wije ptak Gdzie wiewiórka zapas zbiera, gdzie się skrywa lis Dzięcioł dzielnie leczy drzewa wystukując rytm Gdzie za chwilę część zwierzaków będzie zimą śnić Szu szu szu, lecą liście z drzew W górę w dół wiatr kołysze je Szu szu szu, lecą liście z drzew I obracają się...
Artykuł IDZIE JESIEŃ – klip, tekst, podkład. pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Wszystkie dzieci jedzą tort, a Twoje nie może… pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>
Na Tymka urodzinkach wszystkie dzieci i rodzice „zmuszeni” byli do zjedzenia zdrowego tortu i ciast Jakimś cudem wyszła mi obrzydliwie słodka (jak na bezę przystało ;)) wegańska beza z aquafaby (wody po cieciorce) z czekoladowym kremem i owocami, oraz moje sprawdzone jabłkowe crumble, które zniknęło w mgnieniu oka i eksperymentalne ciacho a’la ptasie mleczko z agarem, które wg mnie było najsłabsze i smakowo i wizualnie. Ale cieszyłam się, że gościom, przyzwyczajonym do normalnych ciast, te nasze „nienormalne” naprawdę smakowały. Albo mam samych miłych znajomych
Ale wtopa była i tak, bo mimo, że w zamyśle Tymcio miał móc zjeść dosłownie wszystko… Tak dobrze się bawił, że nie załapał się na tort. Uwierzycie? Na własnych urodzinach, gdzie wszystko przygotowałam pod niego, moje dziecko nie zjadło nawet kawałka swojej wymarzonej bezy! A my byliśmy tak zaangażowani w przyjęcie, że nie odłożyliśmy dla niego nawet jednego kawałka… Masakra! Następnego dnia chciałam odtworzyć ten tort specjalnie i wyłącznie dla niego, ale tym razem poniosłam totalną klęskę i zdrapywaliśmy we dwoje przypalony placek bezowy z papieru do pieczenia
Dziś natomiast byliśmy na przyjęciu urodzinowym, na które moja koleżanka, po telefonicznym upewnieniu się, czego Tymcio nie może, a co może jeść, przygotowała specjalne babeczki, co było mega miłe z jej strony. A ja, za jej błogosławieństwem, podkradłam z tortu kilka owoców i przyozdobiłam Tymkową babeczkę tak, by wizualnie choć trochę przypominała tort i by przełknął ten brak możliwości przełknięcia pięknej (uwaga, znowu :)) bezy. Patent przeszedł, ale i tak czułam, że Tymuś jest poszkodowany wobec innych dzieci… Bo nie mógł tego co one. A ja czułam się skrępowana, że przez nas moja koleżanka miała dodatkowy kłopot…
Widzę jak wielu rodziców żałuje go w takiej sytuacji. I dziwią się nieraz, że nie pozwolę mu „ten jeden raz” zjeść tortu… Mnie też nie jest łatwo odmówić mu tego kawałka. Zwłaszcza, że większego fana tortów w życiu nie spotkałam. Gdy oglądamy wspólnie „Chefs Table” na Netflix’ie, Tymulek niemal liże ekran w chwili, gdy są na nim torty i inne desery Ale wiem już, że po zjedzeniu standardowego tortu, boli go brzuszek i ma rewolucje żołądkowe, a jego organizm natychmiast produkuje przeciwciała, co powoduje spadek jego odporności. Dlatego racjonalnie i konsekwentnie nie pozwalam mu na jedzenie rzeczy, których nie może, w zamian przygotowując takie, które nam nie zaszkodzą. Ale o ile w domu nie mam z tym problemu (na zdjęciu tytułowym tego posta moje urodzinowe ciacho, jagielnikowo-ryżowe a’la rafaello), to urodzinowe przyjęcia są dla nas jedzeniowym wyzwaniem…
Tymek rozumie to świetnie jak na 4-latka. Przyjmuje moją odmowę, a nawet sam mnie pyta, siadając do stołu z innymi dziećmi, co spośród rzeczy, które są na stole, może zjeść. Mówię mu otwarcie od początku, że nie możemy jeść danego produktu, bo mogą nas boleć brzuchy. Dodaję często, że jest mi przykro, bo widzę, że ma na to ochotę, ale niestety tego nie możemy. Szybko znajduję coś w zamian i Tymek jakoś to póki co dzielnie unosi. I myślę sobie, że umiejętność dogadzania sobie kulinarnie mimo naszych dużych ograniczeń, jest dla niego dużym ułatwieniem. W swoim przedszkolu ma zdrowe ciacho, które ciocie nazywają „ciastem bez sensu” (bo bez nabiału, glutenu i jaj) przynajmniej dwa razy w tygodniu To, że całą rodziną mamy te same ograniczenia, również. Tak samo jak konsekwencja w przestrzeganiu diety oraz traktowanie tego jako coś normalnego. Jesteśmy przecież z tym pogodzeni, bo doskonale rozumiemy, jakie to dla naszego zdrowia ważne. I Tymuś może dzięki temu tak fajnie to znosi…
Ale piszę to wszystko,bo wczoraj wymyśliłam plan, który wdrożę na kolejnych urodzinach, na które będziemy się wybierać. Postanowiłam, że dowiem się wcześniej, jaki tort będzie serwowany i albo upiekę podobny (jeśli będę miała czas), albo w jednej z cukierni, które na szczęście są we Wroclove i serwują bezglutenowe i wegańskie ciasta (wczoraj jedliśmy w „Legal Cakes” bardzo przyzwoity „sernik”) po prostu wcześniej kupię dla niego kawałek tortu, podobny do urodzinowego. Myślę, że to świetny patent i mam nadzieję, że się sprawdzi na następnym przyjęciu i sprawi mojemu maluszkowi przyjemność.
A czy Wy też macie podobne doświadczenia? Jak Wasze dzieci radzą sobie z ograniczeniami w menu? Piszcie proszę na FB!
Artykuł Wszystkie dzieci jedzą tort, a Twoje nie może… pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Nie wyręczaj, pozwól próbować… pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Dziecko potrzebuje samodzielnego działania. Doświadczając uczy się najwięcej.
Jestem pewna, że niezwykle ważne jest też pozwalanie dzieciom na próby, porażki i sukcesy, bo w ten sposób, budują one poczucie własnej wartości. Jeśli dorośli odbierają maluchom tę możliwość, dzieci dostają sygnał – „Ty tego nie potrafisz, ja zawsze zrobię to lepiej”. A to zdecydowanie słaby komunikat, który uformuje nasze dzieci na resztę życia…
Natknęłam się ostatnio na genialny filmik „Oczami malucha przez RV” zrealizowany przez Lego Duplo. RV to symulator, ograniczający koordynację wzrokowo-ruchową, czyniąc ją taką, jaką mają małe dzieci. Dorośli, którzy zostali poddani eksperymentowi, nie byli w stanie łapać piłki czy układać klocków lego, a ich autoportrety przypominały te, które malują trzy i czterolatki. Gdy opiekunowie sami przekonali się, jak ciężko maluchom wykonywać czynności, których wykonywanie dla dorosłych jest bananie proste, wszyscy zadeklarowali, że powinni być bardziej cierpliwi wobec dzieci.
Zobaczcie koniecznie ten filmik:
I co sądzicie? Dajcie znać na FB, jak z Waszą nauką samodzielności i treningami cierpliwości
Alicja
Artykuł Nie wyręczaj, pozwól próbować… pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Jak przygotować dziecko i spanikowaną matkę na przedszkole? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Pamiętam jak przeżywałam, gdy Tymek po praz pierwszy poszedł do przedszkola. Nie wiem, kto z nas był bardziej zestresowany. Dzieci (jak to ludzie ;)) bywają różne. Jedne są mniej emocjonalne i szybciej się adaptują do nowych warunków, a inne są bardziej emocjonalne i potrzebują znacznie więcej czasu, aby w nowym otoczeniu móc poczuć się bezpiecznie. Tymulek pierwszego dnia poszedł do przedszkola chętnie. Drugiego też. Trzeci… Był istną katastrofą… Przedszkolanka zabrała go z moich rąk wbrew jego woli, a ja bez przekonania, czy to słuszne, wróciłam do domu i zrozpaczona i zaryczana, zaczęłam szperać po sieci i szukać ratunku, jak pomóc mu (i sobie ;)) przetrwać te rozłąki, które teraz miały trwać od pon. do pt. a na które już tak bardzo czekałam po 2 latach siedzenia w domu i bycia mamą 24/h na dobę. Dziś Tymek już jest przedszkolnym wygą (w pierwszym przedszkolu był pół roku, a w drugim jest już rok i wiemy, że tutaj zostajemy, bo to zdecydowanie nasze miejsce :)), a ja matką cwaniarą. Mądrzejszą o doświadczenie adaptacji w dwóch całkiem różnych przedszkolach, kilka przemyśleń, obserwacji, przeczytanych tekstów i przegadanych godzin z koleżankami mamami i przedszkolankami. Ok, to co wiem, jak już jestem taka mądrala?
Że dziecko trzeba oswajać z informacją, że niebawem zacznie chodzić do przedszkola, w którym wszystkimi dziećmi opiekują się nimi Panie przedszkolanki / Ciocie (w zależności od przedszkola), podczas gdy rodzice są w pracy. Jednak po pracy mama lub tata ZAWSZE przyjeżdżają po dzieci i wspólnie spędzają resztę dnia.
Warto przygotowywać dzieci na to, co dzieje się w ciągu dnia w przedszkolu – że wspólnie będą jeść, bawią się etc. Można się też podeprzeć się tematycznymi książkami. Bo dzieciom często łatwiej sobie coś wyobrazić, gdy widzą obrazkową historię. My uwielbiamy całą serię o Kici Koci, więc polecam Wam tę książeczkę:
Ale na rynku jest więcej książeczek, które pomogą przygotować się Waszym dzieciom do bycia przedszkolakiem, jak chociażby „Feluś i Gucio idą do przedszkola” czy „Rok w przedszkolu”– pięknie wydana obrazkowa książka.
Fajnym pomysłem na etapie przygotowań do żłobka czy przedszkola są też zajęcia grupowe dla maluchów. I my na takie chodziliśmy do zaprzyjaźnionej kawiarenki dla maluchów i rodziców.
Wiem doskonale, że każde przedszkole ma swoje zasady adaptacji. Ale dzięki naszemu obecnemu przedszkolu i pracującym w nim wspaniałych osób już wiem, że naprawdę możliwe jest łagodne wejście w przedszkole.
Staje się to dzięki stopniowej adaptacji i obecności rodziców tak długo, jak maluch tego potrzebuje.
Jestem przeciwniczką przemocowego rozwiązania i „wrzucenia” dziecka do przedszkola wbrew jego woli. Siłowe rozwiązanie wyklucza przecież poczucie bezpieczeństwa, które jest kluczowe, aby dziecko mogło się prawidłowo rozwijać. Dlatego pocieszanie, tulenie i wsparcie dziecka w chwilach rozstania jest bardzo ważne. Autentyczne emocje dziecka są bardzo ważne, a my nie powinniśmy im zaprzeczać i ich bagatelizować. Ty może też się przydać książeczka książka „Uśmiech dla żabki” – czyli opowieść nie o przedszkolu, ale o trudach rozstania.
Osobiście nie wierzę w radykalne ruchy, które dadzą natychmiastowy efekt, a które by nie przyniosły z czasem negatywnych następstw (takich, których możemy nawet nie kojarzyć z pominięciem etapu adaptacji).
Ok, wiem jak jest w życiu. Że nie zawsze rodzice mogą tak ot, spędzić z dziećmi 3 tygodnie w przedszkolu (jak matka wariatka, która to pisze), albo przyjeżdżać, gdy tylko przedszkolanka dzwoni, że smutas dziś ogromny i potrzeba mamy. Ale wierzę w siłę szczerej komunikacji i wzajemnej życzliwości. Tylko to oczywiście kwestia nie tylko naszych świadomych decyzji, ale też szczęścia…
Asia, która jest przedszkolanką mojego Tymka, a którą i on i ja bezgranicznie uwielbiamy, podzieliła się na naszym rodzicielskim forum Wolnej Szkoły w Domaszczynie wspaniałym listem z „prośbami dziecka do mamy i taty”, dotyczącym adaptacji przedszkolnej. Moim zdaniem ten list wyczerpuje temat i warto, aby każda mama i każdy tata go uważnie przeczytali. Oto on:
To jak? Trzymam kciuki za Was i Wasze przedszkolaki!
Alicja
Artykuł Jak przygotować dziecko i spanikowaną matkę na przedszkole? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Dlaczego warto nosić dzieci? I jak je tego oduczyć, gdy jest nam już ciężko? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Doskonale wiedzą o tym ludy, zamieszkujące mniej cywilizowane zakątki Ziemi. W Afryce czy Azji, dzieci są noszone tak długo, jak tego potrzebują, czyli aż same nauczą się chodzić. Wiedząc, że pierwsze trzy miesiące życia dziecka, są czwartym trymestrem ciąży, łatwo sobie uświadomić, że noworodek wciąż potrzebuje czuć mamę… Gdy jest przez nią noszone, to zupełnie jak w brzuchu, kołysze się wraz z nią, gdy Ona chodzi. Wyraźnie słyszy jej głos, czuje wibrację klatki piersiowej i bicie jej serca. To idealne warunki do tego, bo pięknie się rozwijać i rosnąć… Nie znaczy to oczywiście, że mamy być sklejone z naszymi dziećmi 24h na dobę! No way! Chyba każda z nas by zwariowała Ale musimy wiedzieć, że to, co przez lata wypracowała nasza cywilizacja (czyt. łóżeczko w osobnym pokoju i brak noszenia dziecka) zdecydowanie nie służy małemu człowiekowi. Jak to się dzieje, że jako ludzkość krok za krokiem strzelamy sobie w kolano? Dzieci potrzebują mleka mamy – dajemy im modyfikowane. Potrzebują być noszone – kładziemy je do wózków, leżaczków bujaczków (uwaga na napięcie mięśni – nie za długo! ;)), chcą podczas snu czuć nasze ciepło – kładziemy je do łóżeczka, do innego pokoju. Oczywiście, to zawsze kwestia indywidualnego wyboru i decyzje o sposobie wychowywania i opieki nad dziećmi zawsze należą do rodziców. Ale jako empatyczny człowiek i matka z powołania, mam nadzieję, że rozpowszechnianie wiedzy na temat rodzicielstwa bliskości i tego, co stanowi jego podwaliny, sprawimy, że kolejne maluszki będą wzrastać w warunkach, na jakie każde dziecko zasługuje
Niewiarygodne jest to, że wg obserwacji Afrykańskich matek i ich maluszków nie zauważono złego samopoczucia czy kolki, co przypisuje się właśnie bliskości, jaką tamtejsze niemowlęta otrzymują.
A co jeśli dziecko wciąż chce być na rękach, gdy jest już starsze?
Nie zawsze efekty widzimy od razu, ale jak zwykle, tak i w tym przypadku, warto cierpliwie wszystko tłumaczyć naszym dzieciom. Jak każdy człowiek, maluszki łatwo przyzwyczajają się do tego co przyjemne i niechętnie z tego rezygnują. Z moich obserwacji i z własnego doświadczenia wynika, że dziecko, które ma tyle czułości i uważności ile potrzebuje i nie musi o nią walczyć, samo chętnie odkrywa w świat, a o noszenie upomina się jedynie w wyjątkowych sytuacjach, czyli wtedy, kiedy naprawdę potrzebuje naszego wsparcia. Tymek, choć za 3 miesiące skończy 4 latka, wciąż chce być na rękach, gdy trudno jest mu się ze mną rozstać, gdy boi się czegoś, kiedy jest głodny lub zmęczony. W trakcie choroby, zawsze wiem natychmiast, gdy rośnie mu temperatura, bo właśnie wtedy przytula się i wspina się na mnie. Ale poza tymi chwilami niepokoju czy słabości, jest super odważnym chłopcem, który bez problemu nawiązuje kontakt z osobami, których wcześniej nie znał. Więc to nie prawda, że dziecko, które jest noszone i długo karmione piersią, będzie się kurczowo trzymało spódnicy mamy. Wręcz przeciwnie. Jestem pewna, że dziecko, którego potrzeba bliskości i bezpieczeństwa jest zaspokojona, dostaje w pakiecie z czułością sporą dawkę poczucia własnej wartości. Choć oczywiście, dzieci różnią się pod względem charakterów i temperamentów i zawsze do pewnego stopnia pozostanie to kwestią indywidualną.
Jak nosić dzieci?
Niedawno moja znajoma dała mi dwie, wspaniale wydane książki, które tak naprawdę stanowiły pretekst do powstania tego tekstu. Pierwsza z nich to „Noszę” Magdaleny Cichońskiej i Aleksandry Kramkowskiej, a druga „Tulaj mnie” Magdaleny Cichońskiej (również) oraz Joanny Izydor.
Pierwsza z nich jest dla rodziców i najlepiej ją przeczytać jeszcze w trakcie ciąży, bo zawiera sporo cennych wiadomości o budowaniu więzi jeszcze w łonie mamy, wyjaśnia znaczenie porodu, połógu i noszenia. Jest kompendium wiedzy na temat chustonoszenia, a także praktycznym zbiorem „narzędzi” bliskości. Obala mity i wiele tłumaczy. Nauczy czytelników również tego, jak wybrać odpowiednią dla siebie chustę i jak ją wiązać.
A jeśli nie chusta to nosidło, ale tylko i wyłącznie ergonomiczne – czyli takie, które nie uszkodzi maleństwu bioderek. Warto zgłębić temat i unikać wszelkiego rodzaju „wisiadeł”, których niestety na rynku jest mnóstwo, oraz noszenia dziecka tyłem do swoich piersi!!! To bardzo niezdrowa dla dziecka pozycja.
Natomiast „Tulaj mnie” to znakomicie zilustrowana opowieść o Fryderyku – chłopcu, który wyrasta z chustonoszenia. Jest to świetna historia, której czytanie z dzieckiem może bardzo ułatwić mu zrozumienie, dlaczego noszenie zamieniamy na samodzielne maszerowanie. To książka, która pozwoli dziecku zrozumieć, że koniec noszenia w chuście (bądź nosidle), nie oznacza końca przytulania i bliskiej więzi, jaką dzięki chustonoszeniu dziecko otrzymywało.
Miłej lektury i z serca polecam!
Alicja
Artykuł Dlaczego warto nosić dzieci? I jak je tego oduczyć, gdy jest nam już ciężko? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Nie zgadzam się na bicie dzieci. A czy Ty dajesz klapsy? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Ale od początku… Przedwczoraj udało mi się obejrzeć fragment DDTvn. Akurat trafiłam na temat, który zawsze mnie wzburza. Nie temu, że jestem mamą (choć to z pewnością potęguje emocje i niezrozumienie, jak można krzywdzić dziecko) ale dlatego, że wiem, czym jest empatia. Przeraża mnie fakt, że ktoś, kto jest politykiem, twierdzi, że klaps, to uzasadnione użycie przemocy wobec dziecka, będące narzędziem wychowawczym. Fragment programu o którym piszę, możecie zobaczyć na stronie dziendobry.tvn.pl
Pierwsze co przychodzi mi do głowy to to, że Pan Krzysztof Bosak, jak dziecko, które było bite, naturalnie uzasadnia użycie przemocy przez rodzica wobec niego. Dorosły człowiek powinien to przepracować ze wsparciem terapeuty, jeżeli sam nie jest w stanie. Wiceprezes Ruchu Narodowego powinien też uświadomić sobie, że dziecko to też człowiek!
Janusz Korczak kiedyś napisał: “Nie ma dzieci – są ludzie, ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć”.
Jeśli Polacy uznają, że stosowanie klapsa to metoda akceptowana w wychowywaniu dziecka, to znaczy, że Polacy dopuszczają przemoc fizyczną wobec własnych dzieci. Tych samych, które kochają i chcą chronić.. Tych samych, dla których często chcą lepszego dzieciństwa niż sami mieli. Czyż to nie paranoja? Uświadommy sobie raz na zawsze, że „dawanie klapsów” czy „bicie po łapach” nie przynosi dzieciom żadnych, ale to żadnych korzyści. Owszem, efekt jest natychmiastowy. Bo dziecko wystraszy się i wycofa. Trudniej jest tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć… To wymaga od nas cierpliwości, mądrości i wytrwałości. Wymaga samoświadomości i umiejętności rozpoznawania własnych emocji oraz radzenia sobie z nimi. Ale to najlepsza droga jaką znam i jestem pewna, że dawanie przykładu własnym zachowaniem, a nie tylko moralizowanie na jego temat, jest prawdziwym wychowywaniem dziecka. Danie dziecku klapsa, to dla mnie oznaka słabości i bezradności opiekuna. Takie przywództwo jest po prostu prymitywne. Należy sobie również uświadomić, iż respekt, jakim niewątpliwie dziecko będzie darzyć rodzica, stosującego wobec niego przemoc fizyczną, nie będzie wynikał z podziwu i szacunku, lecz ze strachu. Nas, rodziców stać na więcej… Naprawdę.
Co ofiarujemy tym małym ludziom, gdy podnosimy na nich rękę? Jedyne czego ich w ten sposób uczymy, to to, że silniejszy może krzywdzić słabszego. Że osoba, która jest dla dziecka gwarantem miłości i bezpieczeństwa, może stać się oprawcą i wrogiem. Że rodzic kocha i wspiera tylko wówczas, gdy zachowujemy się zgodnie z jego oczekiwaniami. Jest więc to miłość i akceptacja warunkowa.
Nie mam ambicji, aby się wymądrzać i mówić ludziom jak mają żyć i wychowywać swoje dzieci. Ale jestem przekonana, że w obronie dzieci należy stawać. Milcząc, godzimy się na krzywdzenie dzieci, które same się nie obronią. A ja na tę przemoc się nie zgadzam.
Na koniec jeszcze dodam, że w programie, do którego się ustosunkowuję w tym wpisie, bardzo mnie ucieszyło stanowisko Pani psycholog, ale również prowadzących DDtvn – Doroty Wellman i Marcina Prokopa. Kłaniam się Im w pas (choć przy Marcinie, również jak stoję, to jakbym się kłaniała w pas ;)) i mam wielką nadzieję, że rodziców takich jak Oni jest i będzie coraz więcej.
Alicja
Artykuł Nie zgadzam się na bicie dzieci. A czy Ty dajesz klapsy? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Nigdy więcej kąpieli w fontannie! Dlaczego? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>
W fontannach miejskich jest niestety pełno bakterii, które są bardzo niebezpieczne dla naszego zdrowia. Bakterie e.koli, gronkowca, salmonelli czy enterokoków – to drobnoustroje, obecne w miejskich fontannach. Poza tym, sanepid ostrzega, że takie kąpiele mogą powodować grzybicę stóp, zapalenie uszu, zapalenie spojówek, reakcje alergiczna, a nawet zakażenie gronkowcem.
Woda wydaje nam się czysta, ale dopiero pod mikroskopem można zobaczyć, jakie „niespodzianki” w niej płyną. Takie fontanny często są też zanieczyszczane przez zwierzęta. To wystarczający argument, by odmówić maluchom takiej przyjemności. Kropką nad i może być mandat w wysokości 250zł. Zastanawia mnie więc, czemu ochrona nie reaguje, gdy dzieci bawią się w mniejszej fontannie przy naszej wrocławskiej Hali Stulecia? Miło, że pozwalają się schłodzić, ale jeśli rodzice w pełnym słońcu bywają zaćmieni, tak jak my, gdy pozwoliliśmy Tymkowi dołączyć do bawiącej się w fontannie ekipy, mądry zakaz by się przydał…
Radość dzieci jest bezcenna, ale nie kosztem narażania ich zdrowia! I musimy o tym pamiętać my – rodzice.
Alicja
Ps. Przynajmniej błotko, w którym Tymek chlapie się w przedszkolu, jest z atestami – made by kids tu i teraz, a później porządne mycie
Artykuł Nigdy więcej kąpieli w fontannie! Dlaczego? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Dlaczego warto śpiewać dzieciom i z dziećmi? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Mój 3,5 roczny Tymek chyba myśli, że wszyscy ludzie komponują własne piosenki. I to na każdy temat. Skoro mama ciągle gra na gitarze i śpiewa, a czasami mówi – to moja nowa piosenka – dla niego jest to coś normalnego i przypuszczam, że jeszcze nie odkrył, że nie każda mama nagrywa piosenki Gdy buduje coś z lego, śpiewa o tym co buduje, albo nuci którąś ze swoich ulubionych piosenek. A lista jego hiciorów jest długa Cieszy mnie to, bo uwielbiam słuchać jego słodkiego głosiku. Ale też wierzę, że śpiewanie jest rodzajem samooczyszczenia i ma działanie terapeutyczne.
Nieraz słyszę od znajomych mam – ale ja mam brzydki głos / nie umiem / nie znam żadnych piosenek dla dzieci. Nie wierzę w to! Profesor Steven Demorest z Univerwersytetu Northwestern – ekspert od edukacji muzycznej, twierdzi, że wiele osób niesłusznie słyszy w dzieciństwie, że nie ma talentu do śpiewania. Przyjmując to za prawdę, pozbawia się możliwości rozwoju swojego warsztatu wokalnego. A nawet najbardziej fałszujące osoby, które będą codziennie śpiewać, wreszcie zaczną trafiać we właściwe dźwięki! Jeśli jednak nie będziemy śpiewać, faktycznie z czasem, będzie nam to szło słabiej. Sama coś o tym wiem, bo po dłuższej przerwie w śpiewaniu, mocno czułam braki… Więc im częściej śpiewamy, tym lepiej nam idzie. Jak zresztą ze wszystkim Praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka.
Ale, ale… Po co Was tak przekonuję, żebyście śpiewały Waszym dzieciom i z Waszymi dziećmi?
Dla każdego dziecka, głos jego mamy jest najpiękniejszy! A że czasem każdej z nas każą zamilknąć… Życie Ja też nieraz słyszę – mama, Ty nie śpiewaj! Zdarza się to od czasu do czasu i przyjmuję na klatę. Jestem jednak pewna, że słuchanie przez maluszki i starsze dzieci matczynego głosu, przynosi ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. A wspólne śpiewanie – daje niesamowitą frajdę każdemu, kto śpiewa!
Czy wiecie, że śpiewanie to rodzaj aerobiku? Teraz już chyba wszystkie z Was przekonałam, bo to argument typu szach mat Ćwiczysz coś? Tak! Bo śpiewając uruchamiamy główne partie mięśni i zwiększamy dopływ tlenu do krwi. Dla dzieci jest to również bardzo ważne, bo śpiewając rozwijają i usprawniają swój układ oddechowy, układ krążenia, a także układ trawienny i nerwowy. Jest więc cała masa zdrowotnych korzyści ze śpiewu, o których możecie sobie przeczytać na easyvoice.pl oraz na osesek.pl
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że śpiewanie umuzykalnia dzieci. Ale też ma korzystny wpływ na rozwój mowy i wzbogacanie słownictwa.
Naukowcy przekonują, że śpiewanie podnosi poziom hormonu szczęścia w naszych ciałach i rozładowuje wszelkie napięcia! To masaż dla ciała, umysłu i duszy. Więc zamiast masażu – karaoke! Albo… po co „zamiast”. Dodatkowo! Dzieci i dorośli, którzy wyśpiewują swoje emocje i poprzez dźwięki wyrażają siebie, serwują sobie znakomitą, oczyszczającą autoterapię.
Na koniec chcę jeszcze zwrócić Waszą uwagę na to, że śpiewanie wpływa na dziecięcą wyobraźnię i pamięć oraz na kształtowanie potrzeb kulturowych.
Nie martwcie się więc, że Wam nie idzie tak pięknie jak bohaterkom bajek Disneya i że nie wyciągacie najwyższych dźwięków z Elsą czy Aną. Po prostu – śpiewajcie! Bo to samo dobro No, o ile repertuar jest jeszcze odpowiedni Ale to już osobny rozdział, o którym już pisałam w jednym z postów – TUTAJ
Alicja
Artykuł Dlaczego warto śpiewać dzieciom i z dziećmi? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>Artykuł Kupować zabawki z atestami, czy odkrywać realny świat? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>
Wniosek nr 1: Najlepsze zabawki to te, które tworzymy sami.
Pamiętam pierwsze lalki Barbie jakie trzymałam w dłoniach, przywiezione przez dziadka z Niemiec. Miały bujne, długie włosy, o jakich wtedy (i przez kolejnych 25 lat swojego życia ;)) marzyłam. Te lalki, a dokładnie jedna moja i jedna mojej siostry, długo pozostawały dla mnie zabawkami nr 1. Ale ileż mogłam je przebierać w sukienki z serwetek, które podkradałam mamie z komody z obrusami Gdy zobaczyłam u mojej kuzynki różowy, dwupiętrowy domek dla lalek, stał się on moim kolejnym, wielkim marzeniem z dzieciństwa. Zresztą już gdzieś na blogu o tym wspominałam Ponieważ nigdy takiego domku Barbie nie dostałam, postanowiłam sama stworzyć miniaturowy apartament. Ileż bym dała za jedno zdjęcie tego domku, którego obraz wciąż mam w pamięci! Ale wiecie do czego zmierzam? Do tego, że samodzielne tworzenie wymarzonej posesji dla moich lalek jest jednym z ulubionych wspomnień z mojego dzieciństwa. Gdybym taki plastikowy domek dostała, być może nigdy nie odkręciłby się zaworek, uwalniający strumień kreatywności, z którego wciąż czerpię i czerpię Nie od dziś wiadomo, że dzieci są najlepszymi naukowcami i twórcami na świecie. Ich ogromna i niesprowadzona jeszcze do żadnych ram wyobraźnia, determinacja i umiejętność tworzenia rozwiązań, na które dorosłym ciężko wpaść – to coś fantastycznego!
Wniosek nr 2: Wokół nas jest mnóstwo inspirujących rzeczy! Nie poddawajmy się konsumpcjonizmowi.
Pracując z dziećmi w Wolnej Szkole czy obserwując dzieciaki z mojego osiedla, widzę też, jak wspaniałe zastosowanie przeróżnym przedmiotom potrafią nadawać. Jak miotła zaczyna latać szybciej niż samolot. Jak kamienie układają się w skomplikowane wzory. Jak kartony stają się garażami czy budą dla psa. Jak pościel i dwa krzesła przekształcają się w najlepszy dom na świecie. Garnki – w zestaw perkusyjny, a fotel – w bazę, do której prowadzi tor z butów. Piaskownica wcale nie ma w sobie tylko piasku i kilku plastikowych zabawek. Oj nie! Jest magicznym laboratorium, nadającym się do najbardziej wyszukanych eksperymentów. A ogród i kuchnia? W nich najwięcej potencjału… Zwłaszcza, gdy razem gotujemy, ale nie tylko Wierzcie mi, że warto pozwalać dzieciom tworzyć i bawić się rzeczami, które nie mają atestu i nie są z plastiku. Oczywiście, nie myślę teraz o nożach czy siekierach, ale to chyba wiecie Przecież my w ich wieku też się tak bawiliśmy!
Ok, zawsze pozostaje ta kwestia bezpieczeństwa. Pewnie dyskusyjna, bo dla jednej osoby bieganie po trawniku bosymi stopami będzie naturalne i piękne i zaraz pomyśli o korzyściach sensorycznych, a dla drugiej to nie do pomyślenia, ze względu na kleszcze, które mogą być w trawie itp. Nasze wyobrażenie o niewidzialnej granicy bezpieczeństwa jest różne… Ale warto konfrontować się z innymi rodzicami i zobaczyć na ich tle, gdzie nasza „granica”.
Ostatnio wyjmowaliśmy z dłoni Tymka drzazgę. Gdyby bawił się zabawką z atestem, drzazgi by nie było – pomyślałam. Ale cała sobą czuję, że trzymanie dziecka pod kloszem atestów, w plastikowej, sztucznie stworzonej rzeczywistości, to nie najlepsza droga. Zresztą i tak nie unikniemy tego typu „przygód”, niestety. Wierzę, że po pierwsze – rozsądek i przezorność, ale bez przesady. Bądźmy realistami.
Wniosek nr 3: Dla małych dzieci cena nie ma znaczenia. Materializm ich nie dotyczy. Maluch nie kalkuluje i nie ocenia poprzez pryzmat pieniężnej wartości zabawek. Nieraz widziałam, jak małe dzieci, na czele z moim synkiem, wybierają do zabawy opakowanie zamiast „cennej” zawartości. Bo przecież papiery, wstążki i kartony są turbo interesujące Ciekawa jestem jak długo dzieci są w stanie bawić się większością zabawek. Nie mówię o tych ulubionych, które każdy ma. Ale o większości, którymi nasze pociechy mają zawalone pokoje, a których zniknięcia pewnie by nawet nie zauważyły zbyt szybko. A co ze starszymi? Tymi, które poznają wartość pieniądza, albo umieją już rozpoznać na półce sklepowej produkt, jaki widziały w telewizji?
Nie jestem za tym, żeby nie kupować dziecku zabawek, ale za tym, aby nie zawalać ich świata zbyt dużą ich ilością – powiedziała Ala po posprzątaniu pokoju Tymka… Haha. Ale tak na poważnie, fajnie dawać maluchom możliwość wykorzystywania wszystkiego co dookoła nich. Malowanie farbami przy użyciu szyszek, kamieni i gałązek? Czemu nie! Wspólne sprzątanie, gotowanie i sadzenie roślin? Tak! Przebieranie się w ciuchy mamy i taty? Oczywiście!
Wniosek nr 3: Najlepszy prezent jaki możesz dać swojemu dziecku, to zawsze będzie Twój czas, Twoja uważność i Twoje zaangażowanie. Tego chyba nie trzeba argumentować… Sama pamiętam, że najlepszym czasem gdy byłam dzieckiem, były rodzinne wakacje. Bo wtedy rodzice po prostu byli. Wtedy razem odkrywaliśmy świat, rozmawialiśmy i bawiliśmy się. Chciałabym, żeby Tymek miał takie wakacje przez cały rok!
Alicja
Artykuł Kupować zabawki z atestami, czy odkrywać realny świat? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.
]]>