Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/ajanosz/alicjajanoszdzieciom.pl/public_html/wp-config.php:1) in /home/klient.dhosting.pl/ajanosz/alicjajanoszdzieciom.pl/public_html/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
mamuni - Alicja Janosz Dzieciom https://alicjajanoszdzieciom.pl/tag/mamuni/ muzyka dla dzieci / parenting Mon, 30 Mar 2020 19:14:40 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.0.8 https://alicjajanoszdzieciom.pl/wp-content/uploads/2020/01/cropped-IMG_8076ok-e1577989433762-32x32.jpg mamuni - Alicja Janosz Dzieciom https://alicjajanoszdzieciom.pl/tag/mamuni/ 32 32 174918879 Chleb kukurydziano-gryczano-jaglany https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/10/28/chleb-kukurydziano-gryczano-jaglany/ Sat, 28 Oct 2017 12:30:53 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=444 Każdy kto przechodzi na dietę bezglutenową szybko odkrywa, że największą zmorą i wyzwaniem tej diety jest pieczywo. Chleby bezglutenowe są piekielnie (a’propos wypiekania ;)) drogie, bo kosztują od około 7zł za 4 kromki do około 18zł za bochenek. Te, które można kupić w marketach, są okropne w smaku, a ich skład to istna tablica Mendelejewa. Znacznie...

Artykuł Chleb kukurydziano-gryczano-jaglany pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Każdy kto przechodzi na dietę bezglutenową szybko odkrywa, że największą zmorą i wyzwaniem tej diety jest pieczywo. Chleby bezglutenowe są piekielnie (a’propos wypiekania ;)) drogie, bo kosztują od około 7zł za 4 kromki do około 18zł za bochenek. Te, które można kupić w marketach, są okropne w smaku, a ich skład to istna tablica Mendelejewa. Znacznie lepsze są chleby wypiekane przez małe piekarnie, dostępne w zaledwie paru miejscach we Wrocławiu, więc jeśli chodzi o mniejsze miasta, to nie wyobrażam sobie możliwości kupienia takiego chleba gryczanego czy jaglanego, robionego na zakwasie… Oczywiście, jak zwykle życie pokazuje, że jak się chce i się poszuka, to można wszystko… I w taki właśnie sposób, metodą prób i błędów oraz testów i porównywania przepisów znalezionych w sieci, wymyśliłam swój chleb, który w zasadzie może się nazywać A’la chleb 🙂 Zapnijcie pasy, albo raczej wkładajcie fartuchy i do dzieła. A! Proponcje podaję na oko, bo w kuchni improwizuję i działam na oko. Więc mniej więcej:

 

1,5 szlanki bezglutenowej mąki firmy Shar (dostępnej w Rossmannie czy Tesco)

szklanka mąki grycznej

szklanka mąki jaglanej

pół szklanki mąki ziemniaczanej

szklanka siemienia lnianego zalanego wrzątkiem (ma być gęsty glut. Siemię szybko wpija wodę, więc nalewam troszkę ponad poziomem siemienia w szklance, a i tak zawsze uzupełniam jeszcze odrobiną wrzątku J)

łyżka soli himalajskiej lub morskiej (choć podobno nasza zwykła sól też jest ok)

¼ kostki pokruszonych świeżych drożdży

ciepła woda

ziarna czy przyprawy jakie lubimy (ja najczęściej dodaję mieszankę sezamu, nasion chia, i słonecznika).

 

Wszystkie składniki mieszam drewnianą łyżką w szklanej misce. Nie piszę ile dokładnie ciepłej wody dolewam, bo patrzę na konsystencję ciasta. Ma być gęste, ale dające się mieszać. Zazwyczaj około szklanki – 1,5.  Ma wyglądać tak:

 

 

Foremkę wykładam papierem do pieczenia i wlewam ciasto. Wierzch posypuję słonecznikiem i smaruję wodą. Dzięki temu skórka nie pęka i nie robi się zbyt twarda. Ciasto wkładam do piekarnika rozgrzanego do 30 stopni i już go nie ruszam. W tym czasie ciasto ładnie wyrasta. Po 20 min. podkręcam temperaturę do 180 stopni. Po 50 min. wyjmuję ciasto z foremki i w samym papierze, który się przykleił do chleba piekę kolejne 20min. I gotowe 🙂 Warto postukać w ciasto od spodu. Gdy wydaje tępy dźwięk, jest upieczone 🙂 Czekam aż chleb wystygnie, bo krojony na ciepło znacznie bardziej się kruszy. Kroję go na kromki i wsadzam je do zamrażarki. Dzięki temu nie psuje się, a my w każdej chwili możemy wyjąc tyle kromek ile chcemy z zamrażarki i rzucić je do tostera, by po chiwli mieć pysznego tosta 🙂 Jeśli nie zdążę go schować go do zamrażarki, spokojnie stoi do 3 dni na blacie, pod ściereczką i nic się z nim nie dzieje. Świeży smakuje bardzo dobrze, ale jako tosty jeszcze lepiej. Ogólnie, bezglutenowe chleby są wg mnie smaczniejsze po przypieczeniu.

 

 

Powiem Wam nieskromnie, że jestem mega dumna z tego chleba. Wczoraj upiekłam dwa bochenki. Dziś skroiłam część w drobną kostkę i zawiozłam Tymkowi do przedszkola, żeby miał na grzanki do zupy. Kilkoro starszych i młodszych degustatorów zasmakowało w nim i… Znów muszę przywieźć zapas cheba na grzanki, bo nie z niego nie zostało 🙂 Dla kucharki nie ma lepszej nagrody niż zadowoleni konsumenci 🙂 Ciekawa jestem zdania Piotrka Kucharskiego, który jest w tej dziedzinie specem.

Dzięki temu chlebowi (i czasami sprawdzonym chlebom, które kupuję w Pochlebnej lub w Pasażu Grunwaldzkim na jarmarku, który odbywa się w pierwszy weekend miesiąca) chleb wciąż jest obecny w naszej diecie. Mimo, że często na śniadania czy kolację jadamy dania na bazie jaglanki, możemy jeść kanapki jak każda normalna rodzina. A powiem Wam, że naprawdę o to się najbardziej bałam, że tego chleba będzie na brakować…  Makarony bezglutenowe można kupić bez problemu. Chleb bezglutenowy jest wyzwaniem. A dokładnie – jeśli tak jak ja i moi mężczyźni, ma się alergię nie tyle na sam gluten co na pszenicę, żyto, jęczmieć itd. to należy zwrócić uwagę na to, że cheb bezglutenowy często zawiera hydrolizowane białko pszenne… O ile nie szkodzi on osobom z celiakia, o tyle dla nas jest szkodliwy… :/ Oj, nie ma lekko…

Pizzę bez glutenu, też robię już bardzo przyzwoitą 🙂 Teraz marzymy o bezglutenowej picie i o chlebku Nann… Poszukiwania idealnej receptury czas start! Trzymajcie kciuki! 🙂 A ja trzymam kciuki za Wasze A’la chleby 🙂 Dacie znać jak wyszły? 🙂

Alicja

Artykuł Chleb kukurydziano-gryczano-jaglany pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
444
Pies – najlepszy przyjaciel dziecka https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/10/23/pies-najlepszy-przyjaciel-dziecka/ Mon, 23 Oct 2017 16:32:47 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=412 Przez lata uważano, że otoczenie maleńkich dzieci powinno być sterylne. Dziś twierdzi się, że jedynie przez kontakt z różnorodnymi bakteriami, mały organizm może się nauczyć jak sobie z nimi radzić, a przesadna sterylność (i chemia ze środków czystości) sprzyja rozwojowi alergii. No więc mamy już pierwszy argument, dlaczego warto, aby dziecko dorastało w domu z czworonogiem. Jakie...

Artykuł Pies – najlepszy przyjaciel dziecka pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Przez lata uważano, że otoczenie maleńkich dzieci powinno być sterylne. Dziś twierdzi się, że jedynie przez kontakt z różnorodnymi bakteriami, mały organizm może się nauczyć jak sobie z nimi radzić, a przesadna sterylność (i chemia ze środków czystości) sprzyja rozwojowi alergii. No więc mamy już pierwszy argument, dlaczego warto, aby dziecko dorastało w domu z czworonogiem. Jakie są kolejne? 🙂

 

 

Dziś Tymek ma 3 lata. Zadziwił mnie kilka dni temu, samodzielnie i z własnej inicjatywy napełniając miskę Molly wodą i jej karmą. Wniosek? Dzięki zwierzakowi w domu, dziecko uczy się odpowiedzialności.

Wychodząc na spacer, widzę, że Tymon czuje się ważny i potrzebny. Wspólnie ubieramy Molly smycz, a on ją prowadzi. Zauważyłam, że idąc z Molką na smyczy, chętniej pokonuje większe odległości na własnych nóżkach. Tak więc Molly jest świetnym kompanem do długich spacerów i wycieczek rowerowych.

Tymcio wie, że gdy zaśnie po wieczornym czytaniu książki, wracam do mojego łóżka, ale Molly z nim zostaje. Śpi przy jego nóżkach lub na dywaniku obok łóżka. Nie ma opcji, żeby jej nie zawołał, gdy idzie spać – choć często Ona sama już na nas czeka w tym łóżku 😉 Wierzcie mi, że pięknie patrzeć na to przywiązanie i przyjaźń. Na wspólne wygłupy. Na wspólne jedzenie (przy BLW nasz odkurzacz marki Jack Russell model Molly jest niezastąpiony! ;)) i wzajemną troskę. Gdy Tymek płacze, Molly nie pozostaje obojętna. A gdy ona ucieka za kanapę i trzęsie się ze strachy gdy ja lub Tymuś mamy czkawkę, to On ją pociesza, głaszcze i pociesza swoim słodkim, czułym głosikiem.

Jestem pewna, że Tymek będzie wspominać ich wspólne chwile przez całe swoje życie. W końcu to co dzieje się teraz, będzie już pamiętał na zawsze 🙂

 

 

Zdarza się, że dzieci boją się psów. Sama nieufnie podchodzę do tych, których nie znam, zwłaszcza gdy są to groźne rasy. Chcąc mieć psa, zdecydowanie należy przeanalizować charakterystykę danej rasy, zwłaszcza to, w jakim celu była tworzona.

Pamiętajmy, że straszenie dzieci psami nie jest dobre. „Uważaj, bo Cię ugryzie” słyszę nagminnie podczas spacerów. Musimy pamiętać, że nasze lęki są często bezpodstawne i nie ma sensu przekazywać ich naszym dzieciom. Pies z założenia nie powinien być groźny. Oczywiście, to zwierze, które kieruje się instynktami. Zdarzają się historie, gdy pies zaatakował własnego właściciela lub jego dziecko. Nie wyobrażam sobie tego nawet. Ale znawcy psów przekonują, że takie wypadki zawsze są winą człowieka. Pamiętajmy że psy też mają swoje traumy i lęki. To zwierzęta. My musimy być odpowiedzialni i rozsądni.

Wierzcie mi, że można dzieci nauczyć ostrożności wobec zwierząt bez jednoczesnego straszenia w nich nimi. Maluchom należy tłumaczyć, że piesek jest istotą czującą, która kieruje się instynktem. I gdy np. zostanie pociągnięty za ogon czy sierść i poczuje ból, może ugryźć, bo będzie się chciał bronić. Należy dzieci uczulać, że chcemy aby zawsze najpierw zapytały właściciela, czy mogą pogłaskać zwierzę. Ważne jest pokazanie im jak należy prawidłowo przywitać się z psem. Wyjaśnić, że piesek poznaje nas poprzez zapoznanie się z naszym zapachem, temu nas wącha. Oraz bycie czujnym i gdy np. dziecko poklepuje zwierzę po głowie, natychmiast reagować, korygując „głaskanie”.

Na koniec muszę Wam jeszcze napisać o tym, jaką Tymek „wybudował” dla Molki budę z pudła, w którym przysłano do nas jej karmę 🙂 Wyobraźcie sobie, że cały sufit i ściany, zarówno od zewnątrz jak i od środka, wykleił naklejkami jego ukochanej Mashy i Niedźwiedzia 🙂

Nie wyobrażamy sobie domu bez naszego dzieciopsa 🙂 Pochwalicie się zdjęciami Waszych dzieci-dzieci i psich-dzieci? 🙂

Alicja

Artykuł Pies – najlepszy przyjaciel dziecka pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
412
Idealny wózek? https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/10/06/idealny-wozek/ Fri, 06 Oct 2017 08:00:11 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=322 POST WSPÓŁTWORZONY Z MOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ – MADE BY RUDA To jaki wózek kupię jak będę w ciąży wiedziałam jeszcze na długo przed planowaniem ciąży. Zauroczona, zapatrzona, zakochana w tym modelu, wiedziałam, że choćby nie wiem co – będę go mieć. i tak też się stało. Zanim Tymcio pojawił się na Świecie – Stokke Xplory stał...

Artykuł Idealny wózek? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
POST WSPÓŁTWORZONY Z MOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ – MADE BY RUDA

To jaki wózek kupię jak będę w ciąży wiedziałam jeszcze na długo przed planowaniem ciąży. Zauroczona, zapatrzona, zakochana w tym modelu, wiedziałam, że choćby nie wiem co – będę go mieć. i tak też się stało. Zanim Tymcio pojawił się na Świecie – Stokke Xplory stał w moim mieszkaniu i czekał na królewicza (nie pytajcie jednak czemu wybrałam kolor fioletowy, bo sama do tej pory nie wiem 🙂 Ach te hormony). 

Jak pomyślałam tak też zrobiłam i kiedy maluch przyszedł na Świat jeździł w wymarzonym przez matkę wózku firmy Stokke. Swoją drogą to na co powinnam zwrócić uwagę wtedy, a to na co zwróciłabym uwagę teraz to dwa odmienne światy, dlatego postanowiłam, że pomimo, iż wózek ten już dawno nie jest w naszej rozpisce dnia, to warto o nim napisać. Zwłaszcza, że Ala też ma dokładnie ten sam wózek tylko w innym kolorze. Te same wózki a różne odczucia. Zapraszamy więc na podsumowanie i naszą recenzję Stokke Xplory.

Zalety 
1. Bardzo łatwy do prowadzenia. Na równej powierzchni po prostu płynie. Jest bardzo zwrotny, dzięki czemu nawet miedzy wąskimi regałami czy innymi labiryntami, manewrowanie nim to czysta przyjemność.

2. Regulacja wysokości gondoli – zwłaszcza gdy po cc ciężko się schylać i podnosić dziecko, to rewelacja!

3. Regulacja wysokości fotelika, gdy już przesiadamy się do spacerówki – znakomita! Dziecko widzi więcej świata i jest bliżej rodzica – kontakt face to face to dla mnie ważna rzecz, więc dla mnie to wielka zaleta tego wózka 🙂

4. Możliwość ustawienia fotelika przodem tub tyłem – a w drugiej wersji, wykorzystanie wózka jako krzesełka przy stole. Znakomita sprawa! Będąc u dziadków na niedzielnym obiedzie, czy w jakiejkolwiek restauracji nie musimy się prosić o dodatkowe krzesełko. Jesteśmy samowystarczalni. Wystarczy podjechać do stołu Stokke i już Tymon ma swoje własne krzesełko, dostosowane do wysokości stołu, a dodatkowo z wygodnym podnóżkiem (w krzesełkach często nóżki dziecka zwisają, co nie jest chyba najwygodniejsze).

5. Wiele możliwości ustawienia rączki. Jako mama xxs (mam 150cm wzrostu) bardzo to doceniam, że jednym prostym ruchem mogę w sekundę ustawić sobie wysokość rączki tak jak chcę. Gdy mąż przejmuje wózek – jeden ruch i już ma ustawienie pod siebie. Bardzo wygodnie się to przestawia.

6. Możliwość położenia śpiącego dziecka w spacerówce jest dla mnie wielką zaletą tego wózka. Wystarczy jedną ręką pociągnąć za wajchę, by drugą móc płynnie zmienić ułożenie fotelika od siedzącego do lekko pochylonego lub całkiem położonego. Bardzo wygodne rozwiązanie i dla dziecka, które może sobie wygodnie spać i dla rodzica sama zmiana pozycji – super!

7. Dwie pojemne torby, które się wygodnie przypina i odpina z wózka, a do tego bogaty zestaw akcesoriów – cudownego, świetnej jakości kocyka, dużej kosmetyczki z maleńkim woreczkiem i małą podkładkę do przewijania.

8. Wygląd tego wózka to dla mnie zdecydowanie jeden z jego największych atutów. Uwielbiam ten szwedzki design i kolorystykę, jaką proponuje Stokke, zresztą nie tylko w przypadku wózków. Walory estetyczny – wielkie TAK!

9. Stabilność! Tak! Ten wózek nie jest przewrotowy! Tylko tak groźnie wygląda 😛 🙂 Jest bardzo stabilny i bezpieczny.

10. Duża buda z możliwością dodatkowej wentylacji w upalne dni i dodatkowa parasolka, która chociaż podczas spacerów, miałam wrażenie, że za mocno się wygina, to przy odstawieniu wózka, daje możliwość dodatkowej ochrony przed słońcem.

Wady:

1. Aby złożyć wózek, trzeba go rozpracować. Dla osób, które nie mają z nim do czynienia na co dzień, trochę czasu zajmuje rozpracowanie systemu składania i rozkładania go. Dziadek czy babcia musieli przejść specjalne szkolenie, bo było to wyzwanie.

2. Po złożeniu, zajmuje więcej miejsca niż spacerówka. Fotelik jest sztywny, więc swoją przestrzeń w samochodzie musi mieć. Nie wepchniemy go w cieniutką szczelinę między walizkami. Trzeba to brać pod uwagę.

3. Małe koła, które po wertepach nie dają rady. Na tereny wiejskie czy do lasu absolutnie nie. To wózek tylko do miasta, zwłaszcza na równiuteńkie drogi parków i miast, restauracje czy CH.

4. Przy ustawieniu fotelika przodem do siebie, a tyłem do kierunku jazdy, uchwyt, który przechodzi między nóżkami dziecka, uniemożliwia wygodne używanie, a zwłaszcza dopięcie śpiworka innego niż ten marki Stokke, który jest dedykowany dla tego modelu wózka. Ja używałam śpiwora La Millou, bo uwielbiam te wodoodporne pokrowce z pięknych materiałów, no ale przez tę rączkę, zeszłej zimy zderzyłam się z tym, że mając Tymka przodem do siebie, nie zapnę go w tym śpiworku do końca.

Alicja

Zalety:

1.   Mały, po złożeniu zajmuje niewiele miejsca i łatwo mieści się do bagażnika (miało to dla mnie o tyle duże znaczenie, że nie miałam windy i wnoszenie wózka na 3 piętro było nierealne. Dzięki temu, że wózek jest mały po złożeniu bez problemu mieścił się do bagażnika mniejszego auta).

2. Zwinny i zwrotny – bardzo łatwo skręca i lekko się go prowadzi bez większego wysiłku, co po cesarce było zbawienne.

3. Gondola a później część spacerówkowa jest wysoko ustawiona, dzięki czemu dziecko siedzi wyżej – przodem lub tyłem do rodziców. Lepiej widzi.

4. Wysokie siedzenie dziecka sprawia też, że w okresie jesienno-zimowym dziecku nie wieje od podłogi tak bardzo jak w zwykłych parasolkach.

5. Regulowana rączka – ja lubiłam mieć rączkę dużo wyżej, żeby nie musieć się pochylać do wózka, ze względu na problemy z kręgosłupem a np. moja teściowa jest niższa i wtedy mogła sobie tę rączkę obniżyć.

6. Rama wózka jest tak skonstruowana, że podczas spaceru nie uderzałam w stelarz nogami, co zdarzało się przy innych wózkach.

7. Wózek ma bardzo stabilną konstrukcję. Co prawda często słyszałam pytania czy nie boję się, że wózek się przewróci? Otóż nie. Rozstawienie całości daje bardzo dobrą stabilność.

8. Bardzo dobrze przemyślane akcesoria oraz zabezpieczenie dziecka przed wiatrem, mrozem czy słońcem.

9. W wersji ze spacerówką możliwa jest regulacja wysokości dzięki czemu np. w restauracji nie trzeba prosić o krzesełko. Wystarczy odwrócić wózek i dziecko może siedzieć przy stole. Z tej funkcji korzystaliśmy wielokrotnie jak Tymcio był mniejszy.

Wady:

1. Koła nie mają amortyzacji, więc wózkiem nie da się przejechać swobodnie po kostce na np. wrocławskim rynku.

2. Denerwowała mnie wkładka dla niemowlaków do wersji „spacerówka”. Miałam wrażenie, że dziecko leży zbyt płytko i pomimo zapiętych pasów miała obawy, że się zsunie.

3. Denerwowało mnie kiedy Tymek odwrócony był w wersji spacerówkowej do mnie przodem a było chłodno i chciałam go przykryć kocem. Stelaż wózka – rączka uniemożliwiała zbyt dobre okrycie nóżek. Co innego zimą, kiedy używaliśmy śpiworka – nie było tego problemu, bo brzył przystosowany do wózka, ale w okresach przejściowych, kiedy wypadało dziecko przykryć, ciagle miałam problem z rączką.

4. Rączka dość szybko się porysowała od obrączki.

Ruda

                               

Podsumowując! Na pytanie: a gdybyś miała wybrać raz jeszcze wózek to wzięła byś ten sam? Odpowiadam: TAK. Jedyne co bym zmieniła to kolor hahah A na poważnie. Uważam, że to bardzo fajny, lekki, zwinny wózek, z którym uwielbiałam spacerować. Później jak przerzuciliśmy się na parasolkę (o tym też Wam napiszę, bo to był najgorszy zakup ever), bo Tymek już wyrósł ze Stokke, to codziennie żałowałam, że już go musieliśmy odstawić. Jedyne co mi czasami przeszkadzało, to właśnie ten brak amortyzacji, który jest bardzo ważny, ale na szczęście nie dokuczał nam na tyle, żeby nie można było swobodnie funkcjonować. Na wertepy Stokke nie jeździliśmy 🙂 Jeśli będę miała drugie dziecko to zdecydowanie będzie jeździło w Stokke Xplory (stoi i czeka), ale myślę, że sprawimy sobie jeszcze jeden wózek już taki typowo na cięższe warunki.

Ja też uwielbiam ten wózek i mam do niego wielki sentyment. Pamiętam, jak rozpakowywaliśmy go z Bartkiem, gdy kurier dostarczył nam wielką pakę ze Stokke w środku, a my jeszcze czekaliśmy na Tymcia. Pamiętam jego pierwsze drzemki w tym pięknym, beżowym stokke i nasze długie spacery. Jest to idealny wózek miejski, dla osób, dla których liczy się dobry design i modny wygląd. Ma dużo znakomitych rozwiązań i nade wszystko jest po prostu piękny! Ja miałam to szczęście, że mieszkając na obrzeżach Wrocławia, mam jeszcze drugi wózek (Vibe – Phil&Teds), o którym już pisałam na blogu i który znakomicie uzupełnia się ze Stokke, bo ma wielkie pompowane koła i jest stworzony na wyprawy typu surwiwal. Taki zestaw to dla mnie ideał.

Ruda & Alicja

p.s. Artykuł nie jest sponsorowany.

Artykuł Idealny wózek? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
322
Jak pozbyć się pestycydów z warzyw i owoców? https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/10/02/jak-sie-pozbyc-pestycydow-z-warzyw-i-owocow/ Mon, 02 Oct 2017 16:23:40 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=302 Wszyscy już chyba wiedzą, że warto wybierać ekologiczne warzywa i owoce. Ale nie zawsze mamy je gdzie kupić, to po pierwsze. A po drugie, niestety ich cena jest znacznie wyższa od tych nieekologicznych. Czy to skazuje mniej zamożnych rodziców na serwowanie swoim dzieciom warzyw czy owoców przepełnionych chemią? Ależ nie! Są sposoby, na pozbycie się...

Artykuł Jak pozbyć się pestycydów z warzyw i owoców? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Wszyscy już chyba wiedzą, że warto wybierać ekologiczne warzywa i owoce. Ale nie zawsze mamy je gdzie kupić, to po pierwsze. A po drugie, niestety ich cena jest znacznie wyższa od tych nieekologicznych. Czy to skazuje mniej zamożnych rodziców na serwowanie swoim dzieciom warzyw czy owoców przepełnionych chemią? Ależ nie!

Są sposoby, na pozbycie się pestycydów z powierzchni zwykłych warzyw i owoców.

 

Można oczywiście kupować specjalne środki, które kosztują minimum 20-30zł, lecz często okazują się być bardziej chwytem marketingowym niż faktycznie skutecznym sposobem na pozbycie się chemii.

Można też zaopatrzyć się w jonizator, który zmieni odczyn naszej wody, aby rozpuszczać oleiste pestycydy z powierzchni warzyw i owoców, z którymi nawet przegotowana woda sobie nie radzi. Jednak to też kosztowne rozwiązanie.

Najlepszym i najtańszym patentem na zmycie chemii z owoców i warzyw jest zrobienie im odpowiedniej „kąpieli”. Wystarczy zwykła woda, ocet i soda oczyszczona, aby zrobić własną miksturę, a nawet dwie, dzięki którym będziemy mieć pewność, że pozbyliśmy się szkodliwej chemii z naszego jedzenia 🙂 No to działamy, krok po kroku!

1. Przygotowujemy odczyn kwaśny: na 1 litr wody dodajemy pół szklanki octu jabłkowego, winnego lub zwykłego. Zamiast octu może też być kwas cytrynowy. W tak przygotowanym roztworze moczymy warzywa i owoce przez 2-3 minuty.

2. Następnie przygotowujemy wodę o odczynie alkaicznym: na 1 litr wody dajemy 1 czubatą łyżkę sody oczyszczonej. W tym roztworze również pozostawiamy owoce i warzywa na 2-3 min.

3. Na koniec płuczemy je w czystej wodzie i gotowe!

W ciągu kilku minut, tanim sposobem mamy naprawdę czyste warzywa i owoce. Tylko teraz żebym nam się zawsze chciało to robić… 😉 Na zdrowie! 🙂

Alicja

Artykuł Jak pozbyć się pestycydów z warzyw i owoców? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
302
„Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki…” A które my wybieramy? https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/09/28/witaminki-witaminki-dla-chlopczyka-i-dziewczynki-a-ktore-my-wybieramy/ Wed, 27 Sep 2017 22:23:46 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=293 Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki… Mając w domu małego chorowitka trzeba było prędzej czy później obejrzeć się za witaminkami. A, że raczej jestem ignorantką w temacie sprawdzania składów, to właściwie zbyt dużego reaserchu nie robiłam i nie nauczona doświadczeniem, bo niby skąd miałam to wynieść, z domu? Kupiłam zwykłe witaminki w aptece. Nawet nie...

Artykuł „Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki…” A które my wybieramy? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki…

Mając w domu małego chorowitka trzeba było prędzej czy później obejrzeć się za witaminkami.
A, że raczej jestem ignorantką w temacie sprawdzania składów, to właściwie zbyt dużego reaserchu nie robiłam i nie nauczona doświadczeniem, bo niby skąd miałam to wynieść, z domu? Kupiłam zwykłe witaminki w aptece. Nawet nie pamiętam już ich nazwy. Całe szczęście, że mam nadgorliwą przyjaciółkę, która na punkcie zdrowego żywienia jest wyczulona i całe szczęście, że akurat mnie odwiedziła. Żebyście widzieli jej minę jak zobaczyła co chcę podać mojemu Tymkowi.

No i zaczęło się. Dostałam cały wykład na temat składu, witamin, tego jak ważne jest zdrowie – co wydawało by się, że wie każda z nas, bo przecież chcemy dla swoich dzieci wszystkiego co najlepsze, to powiem Wam, że moje zdziwienie było ogromne. Jak z niewiedzy chciałam dla dziecka dobrze, a mogłam go dalej szprycować „witaminami – chemiami”. Makabra. Jednak, żeby nie było, że ja w tym temacie zrobiłam się jakimś znawcą – o nie, to najlepiej będzie jak oddam „głos” mojej przyjaciółce.  Alicja Wam teraz powie dlaczego nasz 🙂 wybór witaminkowy dla dzieci jest taki dobry.

Ruda

 

Ojtam ojtam, zaraz nadgorliwa 😛 😉 Faktem jest, że jak się w coś wkręcę i przejmę się czymś, to mam ogromną potrzebę dzielenia się zdobytą wiedzą. I niestety nie ma na mnie pilota, który wyłączałby chociaż dźwięk 😉 Ale dziś nie o mnie 🙂 Jeśli chodzi o suplementację, długo zastanawiałam się, czy jest w ogóle potrzebna. Staram się przynajmniej 1-2 razy w tygodniu robić w wyciskarce wolnoobrotowej soki, najczęściej z jarmużu, pietruszki i przeróżnych owoców (żeby młody człowiek wypił z przyjemnością taki a’la Shrekowy sok). Wierzę, że to najlepsza bomba witaminowa dla nas wszystkich. W przypadku przeziębień, też bazuję na tym co daje nam natura oraz na domowych, babcinych i koleżeńskich recepturach, o których z chęcią Wam napiszę innym razem, bo sporo tego 🙂 Ale dziś o suplementacji.

Rok temu doszłam do wniosku, że w okresie jesienno-zimowym, będziemy się wspierać suplementami: witaminą C, a konkretnie Ibuvitem, który zawiera jedynie kwas askorbowy, glicerol i wodę oczyszczoną oraz kapsułką Eye Q – bogatą w EPA olej z ryb morskich i olej wieziołka, czyli kwasy Omega 3 i 6, DHA. To coś fajniejszego niż tran, bo choć nie ma witamin, nie obciąża też organizmu cholesterolem. Poczytajcie sobie na stronie producenta. Gdy słońca brak, sięgamy też po Witaminę D.

Jeśli chodzi o witaminy i minerały, to wybrałam Kanguwity firmy Solgar. Za 60 pastylek do ssania płacimy minimum 52zł. W mało której aptece je znajdziemy, ale można je zamówić online od wiarygodnych dystrybutorów. Pediatra mojego synka wręcz zrobił zdjęcie tego preparatu (gdy pokazałam mu go podczas bilansu dwulatka, chcąc zapytać, czy mogę go podawać Tymkowi), aby kupić go swoim dzieciom. Tak mu się spodobał skład oraz proporcje składników 🙂 Dodatkowym plusem jest dla mnie brak glutenu i produktów pochodzenia mlecznego. Ale minusy niestety też posiada. Nie podoba mi się zawarty w nim kwas cytrynowy, guma ksantanowa czy dwutlenek krzemu. Biorę więc pod lupę dwa kolejne super suplementy, polecane mi przez znajome mamy.

Pierwszy z nich to Multi Star, który na dzień dobry zabija ceną. Za butelkę tego kompleksowego zestawu mikroelementów, wzmocnionego enzymami i aminokwasami musimy zapłacić min. 197zł. Skład ma bardzo długi i naprawdę bardzo bogaty. Jestem w szoku! Ale szybko znajduję w sieci głosy, czy aż tyle witamin zdrowe dziecko potrzebuje? Czy to nie przesada podawać zdrowym dzieciom tak silnie skoncentrowany preparat jak Multi Star? Nadmiar witamin to też niebezpieczna sprawa. No i tu znów znajduję konserwanty – benzotan potasu, chlorek potasu, kwas cytrynowy.

Znajome polecają też Flavon Kids. Szukam więc informacji na jego temat i natychmiast widzę żywą dyskusję na temat bioflawanoidów. Dla jednych to drogi dżem, dla innych znakomity koncentrat pestek i skórek, w dobrych proporcjach. To w zasadzie surowe warzywa i owoce nie poddane obróbce termicznej, mechanicznej ani chemicznej, dzięki czemu enzymy, aminokwasy i witaminy pozostają w niezmienionej formie, nie tracąc swoich cennych wartości. Na mój zdrowy rozsądek taki koncentrat z ekologicznych roślin wzbogacony o kwas foliowy, to fajna rzecz. Niestety nie tania, bo opakowanie kosztuje około 154zł.

Jeśli znacie jakieś super suplementy o których chcecie nam napisać lub cenne informacje na temat suplementacji – z chęcią przeczytamy! Piszcie proszę pod postem lub na naszym FB 🙂

Alicja

Ps. Tekst nie jest sponsorowany i nie jest tekstem naukowym, a informacje w nim zawarte są subiektywne.

Artykuł „Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki…” A które my wybieramy? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
293
Paniczny strach – nocne lęki.  https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/09/24/paniczny-strach-nocne-leki/ Sun, 24 Sep 2017 08:00:53 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=285 Miałam dziś długą próbę z moim zespołem, więc Tymek (biedny, bo pod kilku dniach jelitówki) od rana był u dziadków. Nie chciał spać w ciągu dnia, więc zasnął w drodze do domu, gdy odebraliśmy go z Bartkiem po próbie. Było dość późno, po 18:00. Na wieczór byłam umówiona z moją cudną sąsiadką wiolonczelistką, żeby popracować nad jej...

Artykuł Paniczny strach – nocne lęki.  pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Miałam dziś długą próbę z moim zespołem, więc Tymek (biedny, bo pod kilku dniach jelitówki) od rana był u dziadków. Nie chciał spać w ciągu dnia, więc zasnął w drodze do domu, gdy odebraliśmy go z Bartkiem po próbie. Było dość późno, po 18:00. Na wieczór byłam umówiona z moją cudną sąsiadką wiolonczelistką, żeby popracować nad jej partiami przed koncertem, więc myślę – no dobra, nie będę go budzić. Jak potrzebuje, to niech sobie pośpi, a my w tym czasie pogramy. Zwłaszcza, że Bartek zaraz pędzi na koncert – w sumie wyszło idealnie! No więc Asia przyszła. Zaparzyłam herbatę i usiadłyśmy do pracy. Zanim skończyłyśmy pierwszy utwór, usłyszałam ruszanie klamką w drzwiach pokoju Tymcia. Pobiegłam więc prędko do drzwi, a tu nagle – Tymek stoi z zamkniętymi oczami i zaczyna płakać i krzyczeć i wrzeszczeć i chcieć się przytulić i nie chceć żeby go w ogóle dotykać i wyciągać do mnie ręce łaknące bliskości i bić mnie tymi samymi rączkami i znów chcieć się we mnie schronić i znowu mnie odtrącać, jakbym parzyła. Co się dzieje???!!!!! Na szczęście już wiedziałam, że mamy do czynienia z nocnym lękiem.

Nocne lęki są typowe dla dzieci między 3 a 12 rokiem życia. To paniczny strach, który czuje dziecko, a który pojawia się podczas przechodzenia z jednej fazy snu w kolejną, zazwyczaj po około 90 min od zaśnięcia.

Histeryzujące dziecko jest jakby uwięzione w twardej, niewidzialnej skorupie, przez którą nie można się do niego przebić. Walczy nie wiadomo z czym i dlaczego. Nie słyszy Cię. A Ty, jedyne co możesz zrobić to trwać przy nim, odpowiadając na jego bliskość swoją bliskością, gdy tego zechce i pilnując, by nie stała mu się krzywda.

Zazwyczaj takie ataki trwają około 1-2min, ale mogą trwać nawet 30min. Zdarzają się gdy dziecko doświadcza stresu, ale też i wtedy, gdy jest niewyspane lub w trakcie choroby. Mogą być też efektem działania leków, które mają wpływ na układ nerwowy. O ile nie są to zbyt częste ataki, które należy skonsultować z lekarzem, trzeba je po prostu przeczekać. 

Pół roku temu, gdy Tymek zaczął chodzić do przedszkola, zetknęliśmy się z lękami nocnymi po raz pierwszy. Były to ze 3-4 takie epizody i na tym koniec. Powód był dla mnie zrozumiały. Choć oczywiście, pierwsza myśl – może ja coś źle robię i to pewnie moja wina 😉 Teraz, gdy po wakacjach poszedł do nowego przedszkola, po przyjęciu urodzinowym na które tak długo czekał, po dość długiej nieobecności Bartka i po kilkudniowej jelitówce – znowu pojawił się nocny lęk, wiem już, że to reakcja na silne przeżycia…

Widząc dziecko w takiej histerii człowiek może się zastanawiać, czy ma wzywać psychiatrę czy egzorcystę. Ja na szczęście kiedyś gdzieś usłyszałam, że dzieci miewają silne nocne lęki, które wyglądają przerażająco. Nie drążyłam tematu, bo mnie nie dotyczył, ale dzięki Bogu za to, że gdzieś mi to utkwiło w głowie i że „Wujek Google” prędko podsunął mi precyzyjne wyjaśnienie tej zagadki. Dziś już dobrze wiedziałam z czym mamy do czynienia i po prostu to przeczekałam, będąc przy Tymciu. Po paru minutach Tymon się śmiał jak zwykle i żartował. Kompletnie nie pamiętając tego, co wydarzyło się kilka minut wcześniej…

Przed chwilą zagonił Molly do swojego łóżka. Podarował jej swojego niebieskiego królika, na którym Molka niezwłocznie postanowiła położyć pysk. Mnie natomiast po przeczytaniu (z latarką w dłoni) „Koci Kici” uformował w kokon, w którym się schował i spokojnie zasnął, niemal wyrównując swój oddech z moim… Śpij spokojnie mój maleńki…

Alicja

 

Ps. Nie jest to tekst naukowy. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości należy zasięgnąć opinii specjalisty.

 

Artykuł Paniczny strach – nocne lęki.  pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
285
Ważniejsze niż wyprawka, czyli mądre książki dla młodych rodziców. https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/09/17/wazniejsze-niz-wyprawka-czyli-madre-ksiazki-dla-mlodych-rodzicow/ Sun, 17 Sep 2017 19:28:18 +0000 http://alicjajanoszdzieciom.pl/?p=257 Pamiętam, jak dużo czasu podczas ciąży, zabrało mi czytanie na temat wyprawki i samo jej kompletowanie. Sprawdzałam skład każdego produktu – od płynu do kąpieli, po chusteczki nawilżające. Porównywałam te wszystkie składy i ceny. Czytałam opinie. Zastanawiałam się, które rzeczy są rzeczywiście potrzebne, a które będą zbędne. Oczywiście, życie wszystko zweryfikowało, a z czasem potrafiłam kolejnym...

Artykuł Ważniejsze niż wyprawka, czyli mądre książki dla młodych rodziców. pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Pamiętam, jak dużo czasu podczas ciąży, zabrało mi czytanie na temat wyprawki i samo jej kompletowanie. Sprawdzałam skład każdego produktu – od płynu do kąpieli, po chusteczki nawilżające. Porównywałam te wszystkie składy i ceny. Czytałam opinie. Zastanawiałam się, które rzeczy są rzeczywiście potrzebne, a które będą zbędne. Oczywiście, życie wszystko zweryfikowało, a z czasem potrafiłam kolejnym koleżankom w ciąży podać pełen zestaw wyprawkowy typu must have, złożony z niedrogich, a rzeczywiście przydatnych produktów, fajnych pod kątem składu i jakości. I do tego na pewno wrócę, ale dziś chcę napisać o czymś, co jest znacznie ważniejsze niż ta cała wyprawka. A mianowicie o wiedzy na temat emocji i komunikacji z dzieckiem (choć powinnam napisać – w rodzinie, lub o wiedzy ogółęm, bo dzieci uczą się kontaktów nie tylko w oparciu o naszą komunikację z nimi samymi, ale również obserwując relacje między innymi).

Całą ciążę czytałam teoretyczne książki, które rysowały mi wspaniały obraz tego, na jakim etapie rozwoju jest moje maleństwo oraz Kaz Cooke „Ciężarówkę przez 9 miesięcy”, która rozbawiała mnie i dodawała otuchy, gdy gorzej się czułam. Przezabawna, przyjemna książka. No ok… ale co z tego? Gdy urodziłam Tymka, byłam przerażona! Mój lęk o to, czy go wykarmię własnym mlekiem lub co zrobię gdy np. zachoruje, paraliżował mnie. Wówczas koleżanka dała mi „Politykę Karmienia Piersią” oraz serię francuskich książeczek o rodzicielstwie bliskości wydawnictwa Mamania: „Poród bez granic”, „Droga mleczna”, „Śpimy z dzieckiem” oraz „Nie płacz, maleństwo”. To był najlepszy prezent jaki mogłam wówczas od kogokolwiek dostać. Mądrości jakie przyjęłam z tych książek, były zgodne z moją intuicją czy też instynktem. Czego zupełnie nie mogłam powiedzieć o bestsellerze pt. „Język Niemowląt”, który uważam za jedną z gorszych książek skierowanych dla młodych rodziców. Tytuły, które wspomniałam wcześniej, mocno wykraczają poza typowe metody wychowawcze, jakie propagowane są od lat, ale otwierają oczy na wiele ważnych kwestii. Pomagają zrozumieć dzieci i ich emocje, potrzeby oraz zachowania – a to właśnie coś, czego jako rodzice musimy się nauczyć. Wszystko to o czym próbuję napisać i do czego Was zachęcam, nazywa się rodzicielstwem bliskości. Nie mylcie go proszę z bezstresowym wychowaniem, bo po pierwsze – coś takiego jak życie czy wychowanie bezstresowe nie istnieje (na każdym kroku, w domu i poza domem dziecko doświadcza każdego dnia przeróżnych emocji, ze stresem włącznie), a po drugie, pojęcie to mam wrażenie, że mylone jest z brakiem wychowania. Dzieci zdecydowanie potrzebują świadomego przewodnictwa osoby dorosłej.

Kluczowym jest wg mnie zdefiniowanie pojęcia „wychowanie”, w które rodzice powinni się angażować. Czym ono jest?
Dla mnie to dawanie dziecku miłości, bezpieczeństwa, zrozumienia i szacunku oraz wspieranie go na drodze jego rozwoju, przy jednoczesnym pokazywaniu swoich własnych granic. To przewodnictwo rodzica, który poważnie traktuje uczucia i potrzeby dziecka oraz własne. Który potrafi coś zanegować nie naruszając integralności dziecka. Który jest świadomy własnych potrzeb, uczuć i emocji, a dzięki temu potrafi rozpoznać i zrozumieć emocje i zachowania dziecka. Który potrafi komunikować się z dzieckiem w sposób świadomy, tak, by w przypadku niezgody na coś, nie obarczać dziecka poczuciem winy i nie przyklejać mu metek, lecz starać się rozumieć, akceptować i wspierać. To obecność w życiu dziecka – i fizyczna i emocjonalna. To autentyczność…

• Dla mnie kimś, kto nazwał to co od bardzo dawna czułam pod skórą, ale czego nie potrafiłam sama nazwać jest Josper Juul – światowej sławy, duński pedagog i psychoterapeuta rodzinny. Propagator idei szacunku i współdziałania rodziców z dziećmi oraz dojrzałego przywództwa dorosłych. Założyciel międzynarodowej organizacji Familylab i autor wielu bestsellerów. Jego książki, które czytałam i które zdecydowanie warte są polecenia, to:
– „NIE z miłości”
– „Twoja Kompetentna Rodzina”
– „Agresja – nowe tabu”
– „Twoje Kompetentne Dziecko” (dopiero czeka na czytanie, ale przyjaciele mówią, że dobra, więc wierząc w nich i Juula, już polecam :))
– „Zamiast Wychowania” (jestem w trakcie jej czytania i uważam, że to powinna być lektura obowiązkowa, rozdawana w szkołach rodzenia lub na porodówkach ;))
– „Być mężem i ojcem” (a to dostał mój mąż i sobie chwali – dobry pomysł na prezent, gdyby ktoś takowego poszukiwał)

• Kolejne autorki, które napisały moją biblię rodzicielstwa – „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” to Adele Faber i Elaine Mazlish. Napisały też „Jak być rodzicem, jakim zawsze chciałeś być”. To książki zawierające i teorię i praktykę, bo autorki pokazują konkretne, powtarzalne w większości rodzin przykłady konfliktów. Wspaniałe jest to, że pokazują możliwości rozwiązywania typowych problemów w sposób nienaruszający godności dziecka, a służący budowaniu solnych, prawdziwie bliskich relacji między dziećmi i opiekunami. Druga z tych książek to skondensowany, bardzo praktyczny poradnik. Jakby wiedza w pigułce, czy też ściąga dla tych, którym nie chce się czytać pierwszej 😉

• Na koniec polska psycholog dziecięca, prekursorka promocji rodzicielstwa bliskości – Agnieszka Stein.
– „Dziecko z bliska” – wspaniała książka, która również traktuje o rodzicielstwie opartym na szacunku. Obala mity dotyczące wychowywania dzieci, bazując na wieloletnich badaniach i obserwacjach psychologów, socjologów i kulturoznawców.
– „Akcja Adaptacja” to natomiast książka, która przyda się wszystkim rodzicom dzieci, mających pójść do żłobka i przedszkola.

My właśnie przechodzimy adaptację, bo Tymek zmienił przedszkole i dołączył do Wolnej Szkoły w Domaszczynie. Wspaniałe jest to, że dyrektorką tego przedszkola jest mama trojga dzieci, która jest fanką książki „Akcja Adaptacja” 🙂 Do tej pory nie spotkałam nikogo, kto tworzyłby miejsce tak przyjazne dzieciom. Jestem pod wielkim wrażeniem osób, które tam pracują i dzieci… Opowiem Wam o tym, bo to zdecydowanie temat wart opowiedzenia, ale to już kiedy indziej…

Teraz szukajcie książek online i dzielcie się Waszymi opiniami na naszym mamuniowym FB 🙂

Alicja

 

p.s. Artykuł nie jest sponsorowany, to moja subiektywna opinia.

 

Artykuł Ważniejsze niż wyprawka, czyli mądre książki dla młodych rodziców. pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
257
Lody nie tylko latem https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/08/31/lody-nie-tylko-latem/ Thu, 31 Aug 2017 19:14:16 +0000 http://lszymans.webd.pl/mamuni/?p=236 Lato się kończy, ale lody to coś, co uwielbiają chyba wszystkie dzieci na całym świecie i to niezależnie od pory roku. Choć może te na Antarktydzie mają nieco inny stosunek do zimnych potraw niż my 😛 Nie wiem. Ale wiem, że moje dziecko nawet śni o lodach, ciachach i lizaczkach 🙂 A co ciekawe – istnieje...

Artykuł Lody nie tylko latem pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Lato się kończy, ale lody to coś, co uwielbiają chyba wszystkie dzieci na całym świecie i to niezależnie od pory roku. Choć może te na Antarktydzie mają nieco inny stosunek do zimnych potraw niż my 😛 Nie wiem. Ale wiem, że moje dziecko nawet śni o lodach, ciachach i lizaczkach 🙂 A co ciekawe – istnieje teza, że na ból gardła, lody są wskazane. Najgorsze ponoć dla zdrowia naszych gardeł są drastyczne zmiany temperatur.  Ale wróćmy do słodszego tematu – lodów 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Są one naszą wspólną ulubioną przekąską. Tymka – dlatego, że są kolorowe, słodkie i tak wspaniale topią się w ustach, gdy się je zlizuje z patyczka. Moją – bo są zdrowe (tak, dobrze czytacie :)) i banalne w przygotowaniu.

Wystarczy umyć i obrać wybrane owoce, a następnie je zblendować i wlać do foremek (używamy tych z Ikei, ale w wielu marketach można kupić takie plastikowe lub gumowe pojemniczki na lody i sorbety). W ten sposób w mojej zamrażarce średnio co 1,5 tygodnia pojawia się nowa dostawa lodów.

Znacznie bardziej lubię dawać Tymonowi takie domowe lody niż jakiekolwiek sklepowe, bo wiem, że mają w sobie samo dobrodziejstwo, bez sztucznych barwników i ton cukru. Robimy sorbety na bazie bananów i avocado lub lody na mleczku kokosowym. Polecam jedne i drugie. A! Czasem przed dodaniem składnika, który zmienia kolor musu, wlewamy już część gotowego musu do foremek, zalewając je do połowy. Dzięki temu mamy lody dwukolorowe. Tak można stworzyć całą lodową tęczę. Czemu by nie? 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Oto nasze ulubione kombinacje smakowe:

Baza:
– 1 dojrzałe avocado (używam go zawsze, bo nie dość, że zawiera bardzo zdrowe tłuszcze, to jeszcze powoduje, że lody są bardziej kremowe :))
– 1 dojrzały banan

Do bazy:

– 1 mango

– 2 kiwi

– truskawki / maliny / poziomki / borówki (co tylko lubicie – kolory oczywiste :))

Te wszystkie owoce fajnie miksują się ze sobą. Jeśli chcemy natomiast lody czekoladowe, to do bazy dodajemy po prostu  2 łyżki kakao lub karob.

Druga baza:
– mleczko kokosowe (wodę odlewam, a do lodów używam tylko bardziej tłustego mleczka)

Do bazy:

– kakao / karob

– banan

– brzoskwinie

 

Jeśli lubicie słodsze lody, można je dosłodzić chociażby miodem czy syropem klonowym. Ale dojrzały banan ma w sobie naprawdę dużo słodyczy i moim zdaniem nie ma potrzeby podbijania słodkości naturalnie słodkich lodów 😉

Cytując Tymka: „Smacznego, smacznego życzymy Ci! Mniam mniam!” 🙂

Alicja

Artykuł Lody nie tylko latem pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
236
Krzesełko do karmienia – jakie dziś bym wybrała? https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/08/30/krzeselko-do-karmienia-jakie-dzis-bym-wybrala/ Wed, 30 Aug 2017 15:46:19 +0000 http://lszymans.webd.pl/mamuni/?p=160 Jedzenie, ubranka, mebelki, zabawki i przeróżne akcesoria – to nieskończony ocean przedmiotów, w którym łatwo utonąć (czyt. zwariować). Pierwszą zasadą reklamy jest uświadomienie potrzeby. Mówiąc najprościej – wmawia nam się, że potrzebujemy tych wszystkich produktów, które bardzo często są po prostu drogimi gadżetami, w rzeczywistości zbędnymi. Ale czego rodzice nie robią dla swoich dzieci… a...

Artykuł Krzesełko do karmienia – jakie dziś bym wybrała? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Jedzenie, ubranka, mebelki, zabawki i przeróżne akcesoria – to nieskończony ocean przedmiotów, w którym łatwo utonąć (czyt. zwariować). Pierwszą zasadą reklamy jest uświadomienie potrzeby. Mówiąc najprościej – wmawia nam się, że potrzebujemy tych wszystkich produktów, które bardzo często są po prostu drogimi gadżetami, w rzeczywistości zbędnymi. Ale czego rodzice nie robią dla swoich dzieci… a raczej, czego nie kupią? 

Są jednak takie must have, jak wózek czy łóżeczko, aż wreszcie bohater mojego dzisiejszego tekstu – krzesełko do karmienia.

I tutaj nie byłabym sobą, nie wspominając, że bardzo polecam zapoznanie się z BLW – Baby Lead Weaning, a w naszej wersji językowej – Bobas Lubi Wybór 🙂 Kilka linków przybliżających ten temat, umieszczę na końcu tekstu.

Najistotniejsze zasady jakie wyniosłam z BLW, poza dawaniem dziecku możliwości wyboru i oferowania różnorodnych potraw o wielu kształtach, kolorach i fakturach, zamiast zmiksowanych papek, a także dawanie dziecku po postu tego co jemy my (przy założeniu, że rodzina odżywia się zdrowo i małe dziecko ma potrawy przyprawianie ziołami, a nie solą), to:
– nie wciskanie dziecku jedzenia na siłę

– traktowaniu posiłków stałych do około roku jako dodatek do mleka mamy, które wciąż jest głównym źródłem pokarmu dla maluszka

– nie zastępowanie posiłków mlecznych posiłkami stałymi – w ten sposób można szybko odstawić dziecko od piersi i rozszerzanie diety stanie się eliminacją piersi.

– rozszerzanie diety dziecka dopiero gdy samodzielnie siedzi, czyli zazwyczaj po 6mż (gdy w krzesełku dziecko nie opada na którąś stronę, ale jego mięśnie są już na tyle silne, że utrzymuje pion)

– sadzanie dziecka do jedzenia w pozycji pionowej. UWAGA! Nie karmimy dziecka siedzącego/leżącego w leżaczku! W razie zadławienia musimy mieć możliwość szybkiego wyjęcia dziecka z krzesełka, aby móc reagować!

No ale miało być o samych krzesełkach, więc do sedna!

Dokonując wyboru krzesełka, warto patrzeć na dwa aspekty. Bezpieczeństwo i łatwość w utrzymaniu czystości. Ponoć krzesełka plastikowe są łatwiejsze do mycia, ale mając drewniane, naprawdę nie mogę narzekać, więc pod tym względem uważam, że nie ma różnicy 🙂

Ważne by pamiętać, niezależnie od tego jakie krzesełko wybierzemy, że dziecka nie powinno się w nim zostawiać samego. Niektórzy są fanami zapinania dzieci w krzesełkach. Ale ja od początku naszej przygody z jedzeniem nie chciałam szelek. Bo gdyby dziecko się zadławił, nie wyobrażam sobie musieć najpierw wypiąć je i oswobodzić z szelek (co w stresującym momencie wcale nie jest takie łatwe), a dopiero później wyjąć z krzesełka, żeby pomóc mu usunąć kawałek jedzenia.

Dobrze zwrócić uwagę na wysokość krzesełka i możliwość regulacji – zarówno siedziska jak i podnóżka. Ostatni element – tacka. Rzecz praktyczna, ale ja chciałam, żeby Tymek czuł, że siedzi z nami przy stole, mogąc jeść dokładnie tak samo jak my i to samo co my 🙂 Reszta to kwestia gustu.

Jakie krzesełko ja dziś bym wybrała? 

Osobiście nie jestem fanką kolorowych, pełnych wzorów, masywnych krzesełek, które zajmują sporo miejsca. Miałam szczęście dostać od znajomego, który zresztą prowadzi świetny sklep z ogromnym wyborem akcesoriów dziecięcych (Trzy Kiwi) moje wymarzone krzesełko – TRIPP TRAPP firmy Stokke, zaprojektowany przez Petera Opsvika.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Krzesełko w kolorze naturalnego drewna idealnie spasowało się z moimi meblami. Z plastikowo-metalowo-drewnianymi krzesłami i drewnianym stołem wygląda jak element zestawu. Po 2,5 roku codziennego używania go, mogę śmiało powiedzieć, że jest genialne!!!!

Po pierwsze – siedzisko i podnóżek są regulowane, więc Tripp Trapp dostosowuje się do wzrostu dziecka i rośnie wraz z nim. Przypuszczam, że za kilka, wciąż będzie Tymkowi służył, bo mimo codziennej eksploatacji, wygląda naprawdę dobrze (łatwo się czyści), a ułożony w odpowiedni sposób, może śmiało służyć za krzesło do biurka.

Tymon bardzo szybko nauczył się sam do niego wchodzić i z niego wychodzić. Do Tripp Trapp’a można dokupić plastikowy wkład dla malucha (wciąż z niego korzystamy), łatwo zdejmowane i łatwo piorące się obicie w kilku ładnych wzorach i kolorach (nasze podarowałam małej siostrzenicy, bo mój prawie 3-latek zadecydował, że już go nie potrzebuje), oraz dodatkową deskę na jedzenie. Jedynym minusem jakiego mogę się dopatrzeć w przypadku tego krzesełka dość wysoka cena. Ale jest to produkt designerski, wykonany z b. dobrych materiałów, świetny jakościowo i na wiele lat, co warto mieć na uwadze.

Gdybym nie dostała tego krzesełka, pewnie kupiłabym to najprostsze i chyba najtańsze marki Ikea – ANTILOP, lub bardziej designerski, bardzo zgrabny, nowszy od Antilopa model – BLAMES. Oba spełniają moje wymagania pod względem wizualnym oraz bezpieczeństwa. Nie zajmują dużo miejsca i mając neutralny, minimalistyczny desigh, z łatwością wkomponują się w każdą przestrzeń. Ich zdecydowanym plusem jest niska cena. Minusem natomiast brak regulowanego siedziska i podnóżka. Widząc, jak Tymek sam wchodzi i wychodzi z krzesełka, uważam, że szeroki podnóżek jest bardzo ważny. Wyobrażam sobie, że 3-4 letnie dziecko nie łatwo ciągle podnosić wkładając i wyjmując z krzesełka, więc jego umiejętność samodzielnego siadania i wychodzenia z krzesełka to cenna rzecz (nie tylko dla jego samodzielności, ale i dla mojego kręgosłupa ;)).

A czy Wy macie swoje typy, godne polecenia? Czekamy na maile! 🙂

Tutaj linki do krzesełek, o których mowa w tekście:

TRIPP TRAPP by STOKKE https://www.stokke.com/POL/pl-pl/highchairs/tripp-trapp/tripp-trapp-moments#history

ANTILOP by IKEA http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/S89041709/

BLAMES by IKEA http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/50165079/

Alicja

 

p.s. Artykuł nie jest sponsorowany, to moja subiektywna opinia.

Artykuł Krzesełko do karmienia – jakie dziś bym wybrała? pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
160
Bezglutenowe naleśniki  https://alicjajanoszdzieciom.pl/2017/08/28/bezglutenowe-nalesniki/ Mon, 28 Aug 2017 15:38:59 +0000 http://lszymans.webd.pl/mamuni/?p=153 Naleśniki to jedno z tych dań, które lubią chyba wszystkie dzieci (i nie tylko :)) Pamiętam z dzieciństwa smak naleśników mojej mamy. Grubaśne, delikatne, pachnące, no pyszne! Moje zawsze wychodziły inaczej. Niby ten sam przepis, ale… Dopiero teraz, gdy stanęłam przed wyzwaniem usmażenia naleśników bezglutenowych, okazało się, że nie ma nic prostszego, niż upichcenie genialnych, chrupiących naleśniczków,...

Artykuł Bezglutenowe naleśniki  pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
Naleśniki to jedno z tych dań, które lubią chyba wszystkie dzieci (i nie tylko :)) Pamiętam z dzieciństwa smak naleśników mojej mamy. Grubaśne, delikatne, pachnące, no pyszne!

Moje zawsze wychodziły inaczej. Niby ten sam przepis, ale… Dopiero teraz, gdy stanęłam przed wyzwaniem usmażenia naleśników bezglutenowych, okazało się, że nie ma nic prostszego, niż upichcenie genialnych, chrupiących naleśniczków, które znikają szybciej niż się pieką 🙂 I tak zostałam naleśnikową królową w moim domu 😉

Uwaga! Proporcje podaję „na oko”, bo w kuchni zawsze improwizuję, ale postaram się mniej-więcej je określić.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Składniki: 

250g mieszanki mąki bezglutenowej (ja używa Shar, ale można samemu zmieszać mąkę kukurydzianą, ryżową czy odrobinę ziemniaczanej)
100g mąki jaglanej lub gryczanej
mleko roślinne (ja użowam ryżowo-kokosowego z Lidla, bo jest najsmaczniejsze, ale jeśli go nie mam, to dodaję sojowego Alpro for proffessionas, którego używam do kawy)
odrobina wody gazowanej
szczypta soli himalaskiej lub morskiej
masło klarowane do smażenia

Wykonanie: 

Mąki mieszamy ze sobą. Dodajemy sól, mleko i wodę, tak by ciasto było lejące się, ale niezbyt rzadkie (to chyba każdy wie, ale wczułam się ;)). Na rozgrzaną patelnię (na mojej indukcji zostawiam 6-7 stopień rozgrzania, bo przy wyższym ustawieniu się spalą!) dajemy mniej więcej płaską łyżkę masła klarowanego i wlewamy ciasto – na jednej patelni smażę 3 naleśniczki wielkości dłoni lub ciut mniejsze. Podajemy z czym lubimy! 🙂 Smacznego!!!

Alicja

Artykuł Bezglutenowe naleśniki  pochodzi z serwisu Alicja Janosz Dzieciom.

]]>
153