Ponieważ przypomniało mi się jak koleżanka zaproponowała, że pożyczy mi dla Tymka kojec, gdy miał kilka miesięcy, naszła mnie dziś pewna refleksja. Choć nie była to dla mnie zupełna nowość, bo widywałam już maluchy zamknięte w „bezpiecznej strefie”, możliwość umieszczenia w kojcu własnego dziecka wydała mi się czymś dziwnym.
BRAK MOŻLIWOŚCI NAUKI TO BRAK NAUKI
Doszliśmy z Bartkiem do wnioski, że wolimy dostosować dom do malucha, czyli wyeliminować zagrożenia z którymi mógłby mieć styczność, beztrosko poznając zakamarki naszego mieszkania. Bo 7 m2 w kojcu (strzelam ile), a 70 m2 mieszkania to zdecydowanie różna ilość bodźców rozwojowych i wyzwań do pokonania. Na kanty szyby leżącej na naszym europaletowym stole, który zrobiliśmy gdy tylko się tu wprowadziliśmy 7 lat temu, nakleiliśmy gumowe zabezpieczenia (Ikea nie zawodzi ;)). Upewniłam się, że w szufladach pod telewizorem nie ma niebezpiecznych przedmiotów, a szuflada w łazience jest nie do otwarcia dla malucha. Zresztą dbaliśmy o to, by zamykać drzwi do łazienki i… w zasadzie to było na tyle. Generalnie miałam przecież dziecko na oku. Ale sama możliwość sięgnięcia po kojec dała mi do myślenia. Nie tylko nad tym widocznym ograniczeniem możliwości, ale przede wszystkim nad tym psychicznym, którego sami nie dostrzegamy, a które ma wpływ na całe życie naszego dziecka. Bo o ile plastikowe ogrodzenie prędzej czy później wyląduje w piwnicy lub trafi do kolejnego użytkownika, o tyle psychiczne blokady, jakie często serwujemy naszym dzieciom w trosce o ich bezpieczeństwo, wszczepiamy w ich głowy na całe życie.
ZAUFANIE DO DZIECKA
Przez kolejne miesiące było (i nadal jest) mnóstwo sytuacji, w których mogłam zastosować psychiczny kojec i nie pozwolić Tymkowi samodzielnie czegoś robić. Ale jestem pewna, że każde dziecko posiada instynkt samozachowawczy i że jedynie próbując „zdobywać szczyty” i testując swoje zasięgi i umiejętności, dziecko może je pięknie rozwijać. Jestem pewna, że dziecko można nauczyć wielu rzeczy w sposób życzliwy i spokojny. Tłumacząc w prosty sposób różne mechanizmy i demonstrując możliwości radzenia sobie z wyzwaniami lub pozostawiając dziecku pole do popisu i samodzielnego znajdywania rozwiązań. W końcu dzieci są najlepszymi odkrywcami na świecie!
Tymek ma 3 lata i ani razu nie przytrzasnął paluszków szufladą, mimo że wciąż ma z nimi do czynienia. Potrafi ciąć nożyczkami (przy mnie oczywiście), a swoim małym nożykiem sam smaruje kanapki miodem. Sam wspina się na meble kuchenne (co ostatnio wprawiło moją przyjaciółkę w osłupienie, a że jest świetną prawniczką, zaczęłam się zastanawiać, czy nie zechce ograniczyć moich praw rodzicielskich ;)), a schodząc z kanapy po jego oparciu, zachwycony krzyczy, że jest Pidżej Mask. Generalnie – wiele może, a ja widzę, że sam jest zachowawczy i ostrożny, gdy faktycznie powinien być i wierzę, że to dzięki temu, że nie ograniczamy go za bardzo. Oczywiście – w granicach rozsądku, o brak którego Was ani siebie nie podejrzewam 😉 Świetnym przykładem na to jak dzieci pięknie się rozwijają i uczą bez manipulacji dorosłych jest też dla mnie to, że w Wolnej Szkole w Domasczynie, do której chodzi Tymcio, a w której ja oswajam dzieciaczki z muzyką, dzieci na podwórku konstruują pojazdy i budowle z desek, zamiast bawić się plastikowymi zabawkami z milionem atestów. I wiecie co? Nic złego im się nie dzieje 😉 A jeśli ktoś wbije sobie drzazgę w rękę, to się ją wyciąga i nikt nie robi z tego wielkiego halo. Przecież my też tak dorastaliśmy! 🙂
Pamiętam, że w dzieciństwie największą frajdę sprawiało mi (i tak jest do tej pory) tworzenie czegoś z niczego. Nadawanie nowej roli przedmiotom, które miały zupełnie inne przeznaczenie. Tak było z budowaniem domku dla lalek na półkach meblościanki. Zwykła chusteczka do nosa mogła stać się suknią wieczorową, zasłonami lub pościelą. Pudełka z zapałek przemieniały się w meble. Wszystko co było pod ręką stawało się przydatne. Najważniejsze w tych zabawach było to, że pobudzały kreatywność. Owszem, marzyłam o różowym domku dla lalek jaki moja kuzynka dostała od taty z Niemiec, a jakiego sama nigdy nie miałam. Ale czy dziś z tą samą czułością wspominałabym każdy pojedynczy mebelek, stworzony dzięki mojej wyobraźni…? Coraz bardziej rozumiem co znaczy powiedzenie – „nie o to chodzi by zdobyć króliczka, ale by gonić go…” 🙂
STRASZNE STRASZENIE
Pamiętam gdy Tymcio chciał pierwszy raz samodzielnie zejść z łóżka. Wytłumaczyłam mu wtedy i pokazałam, jak może to zrobić. Bez straszenia – UWAŻAJ BO SPADNIESZ! Dlaczego? Bo pewnie zwiększyłoby to jego szanse na upadek. Dziecko straszone przyswaja lęki dorosłych. Oj tak, to babcie są mistrzyniami w kategorii – UWAŻAJ, BO COŚ CI SIĘ STANIE 😉 Czyż nie? Nawet ja, stroniąca od stereotypów, uznaję ten fakt, bo obcując z różnymi rodzicami i dziadkami na placach zabaw, wciąż słyszę, jak dzieci są straszone i krytykowane. Niestety, ale nadopiekuńczość wcale nie jest dobra. Wyobraź sobie teraz, że to Ty jesteś tym dzieckiem i ktoś wciąż Ci mówi, że czegoś Ci nie wolno, że coś robisz brzydko (niezgodnie z oczekiwaniami dorosłych), że nic się nie stało gdy Tobie jest przykro, bo ktoś wyrwał Ci z ręki zabawkę, albo że jeśli sama wejdziesz na huśtawkę, to spadniesz z niej… Jakiż to brak wiary w Ciebie, w Twoje umiejętności i możliwości?! Jak bardzo to podkopuje Twoją pewność siebie? Mimo, że to słowa wypowiadane z troską i kierowane miłością oraz chęcią zaoszczędzenia Tobie bólu, bardzo podkopują Twoją pewność siebie, a w zasadzie rujnują ją. Bo komunikat – nie chcę by stała Ci się krzywda, do Ciebie dociera w formie – nie wierzę, że sobie poradzisz, bo jesteś zbyt słaby. Masz to? Wiesz o co chodzi?
Czy nie lepiej zamiast opiekunów straszaków być wsparciem? Dzieci zdecydowanie potrzebują mądrych dorosłych, gotowych zadbać o nie, pomóc im i wspierać je zamiast ograniczać i straszyć. Potrzebują dorosłych, którzy nie oceniają, ale mądrze uczą i podpowiadają. Którzy są w gotowości, zamiast rządzić dziećmi. Ot, taka refleksja mnie dziś naszła…
Mówię Wam, dzieci nie mają z dorosłymi lekkiego życia… Pozwólmy im być odkrywcami świata w ubłoconych spodniach i wymalowanych buziach i rękach 😉 Pozwólmy im być najgłośniejszymi z najgłośniejszych na placu zabaw. Pozwólmy im samodzielnie decydować i podejmować wyzwania, które realnie nie są dla nich niebezpieczeństwem… Bo jeśli nie pozwolimy im doświadczać małych porażek dziś, nie nauczą się radzić sobie z nimi i wielkie porażki w przyszłości, będą je bolały o wiele bardziej… Pozwólmy, pozwólmy im być dziećmi 🙂
Alicja
Ps. Nie jest to tekst naukowy, a jedynie moje osobiste refleksje.